„Antyle są… są inne” albo „Curaçao jest… jakieś inne”.
Po prawdzie tak właśnie powinienem zacząć ten blog, by pozostać w poetyce zadziwienia, sformułowanej szereg lat temu przez jednego z moich doktorantów w pierwszym mailu po przyjeździe do Afryki Południowej. (Przez lata wysyłałem do Afryki wszystkich moich doktorantów, którzy mieli elementy południowoafrykańskie w tematach swoich prac, a organizując im pierwszy pobyt tam – w stylu ‘with a little help from my friends’ – zawsze byłem ciekaw ich pierwszych wrażeń i reakcji.)
Jakie są moje wrażenia tutaj?
Po pierwsze, Antyle są. Stwierdzam naocznie. (Nausznie i per pedes apostolorum też.)
Po drugie, czasem znikają przysłaniane gnanymi wiatrem chmurami. To wrażenie jeszcze z samolotu, bo nawet kiedy od strony północnej przelatywaliśmy nad Puerto Rico, wyspa była przesłonięta chmurami. Zdjęcia robiłem, gdy były prześwity.
Tworzyło to przy okazji ciekawe zestawienie z czerwonym kolorem
samolotu.
Zupełnie jakby jakiś podniebny odkurzacz pochłaniał chmury.
Zupełnie jakby jakiś podniebny odkurzacz pochłaniał chmury.
A potem połykał skrawki lądu.
Po trzecie, zaskoczyło mnie suche i gorące powietrze, kiedy już po wylądowaniu przez rękaw przechodziliśmy z samolotu do
terminala. Rzecz jasna spodziewałem się tego; coś takiego odczuwa się także w Afryce, ale tutaj wrażenie
suchości powietrza było szczególne. (Potem dowiedziałem się, że choć według
kalendarza powinno tu padać między listopadem a luty, to w ubiegłym sezonie
było wyjątkowo mało opadów. I zupełnie inaczej niż w Grecji, Hiszpanii czy Kalifornii - tutaj jest bardzo mało pożarów.)
Powinienem pominąć
długie oczekiwanie na bagaż, ale tego nie zrobię. Zasługuje to na komentarz, bo moim
zdaniem oni robią to specjalnie na wszystkich lotniskach: najpierw dają na
taśmę walizki tych, którzy stoją jeszcze do kontroli paszportowej, a bagaż
tych, którzy już czekają przy karuzeli, specjalnie rzucają później. (Tak właśnie, rzucają. Z jakąś nienawiścią, która łączy bagażowych całego świata, wszystkich kultur, ras i religii.) Trudno się
powstrzymać od takiej uwagi, bo to doświadczenie dość powszechne. A raz, kiedy w Kapsztadzie zdarzyło
mi się, że moja walizka pierwsza wyłoniła się z czeluści i
poczułem się jakbym wygrał w totolotka, to zatrzymali mnie celnicy, wzięli w swoje obroty i
poczułem się jak w urzędzie skarbowym.
Na
lotnisku Hato na Curaçao zastanowiło mnie, że także po przylocie i odebraniu
walizek trzeba było przejść kontrolę bagażu, ni to kontrola celna, ni to
bezpieczeństwa: walizka na taśmę i do prześwietlenia.
Przed budynkiem lotniska czekał na mnie Wim. Chwilę mnie wypatrywał, przez ułamek sekundy się
przyglądał, bo choć znamy się od trzydziestu lat, tylko raz, dwa lata temu
widział mnie bez… wąsów.
Najpierw
należało pobrać pieniądze w banku, bo następnego dnia było święto: 30 kwietnia czyli Dzień Króla,
potem znów święto, bo 1 maja Dzień Pracy (także tutaj świętują).
Tymczasem wiatr hulał, podrywając drobiny piasku i czesząc palmy. Pojechaliśmy do mojego domu w ABC Appartementen, a potem na uczelnię.
Pokazano mi kampus, nie duży, ale z ładnymi budynkami. Zaszliśmy, a jakże, do biblioteki.
Tymczasem wiatr hulał, podrywając drobiny piasku i czesząc palmy. Pojechaliśmy do mojego domu w ABC Appartementen, a potem na uczelnię.
Pokazano mi kampus, nie duży, ale z ładnymi budynkami. Zaszliśmy, a jakże, do biblioteki.
Dostałem klucz do pokoju w tym budynku:
Następnie spotkanie z dziekanem Algemene Faculteit/General Faculty panią Desiree Manuel-Elizą oraz z moim aniołem stróżem, jak pisałem w drugim blogu 'Przygotowania', panią Ange Jessurum - życzliwą opiekunką i geniuszem logistyki, która przygotowywała mój przyjazd. No i pamiątkowa fotka.
(od prawej: Ange Jessurun, Wim Rutgers, Desiree Manuel-Eliza i ja - w kolorach 'Oranje boven') |
Wieczorem odwiozłem Wima na lotnisko (wraca na dwa dni do domu na Arubę) i dowiozłem sam siebie bezpiecznie do mojego apartamentu, po drodze zajeżdżając do poleconego mi Chińczyka ("czysty Chińczyk" jak to określono). Wziąłem Nasi Special. Czysta i smaczna chińszczyzna. Fura jej: oj, wystarczy na dwa dni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz