piątek, 16 maja 2014

Się muszę przyznać, czyli coming out


Ja wam dam! Plaża, palmy, widoczki?
Zanim jeszcze na dobre połączymy się na Skypie już pytacie o to, czy to papugi słychać w tle, a może skrzypienie piasku, plusk fal błękitnego oceanu i czy siorbię sobie Blue Curaçao
Otóż, to nie tak. 
Zacznę od wyznania. Oto mój antylski coming out: do tej pory tylko dwa razy pływałem, choć akurat minęły dwa tygodnie mojego pobytu. Potworna średnia, nieprawdaż?
In concreto: wszedłem do Morza Karaibskiego na Arubie i to z inspiracji Wima, bo on zawsze z Joke chodzą pływać późnym popołudniem. Oto fotki z tego wypadu.

(selfie)

(selfie)

(selfie)
Poza tym, ani na Bonaire, raju dla płetwonurków, ani tutaj na Curaçao, dokąd wróciłem (albo, jak chcecie, przyleciałem po raz drugi... po tygodniu!) jeszcze ani razu nie wszedłem do wody, a możliwości, szczególnie na zachodnim wybrzeżu jest tutaj wiele

(fot. J. Koch)

Możecie wierzyć lub nie: częściej byłem w bibliotece UvC, gdzie panie z Antillenkamer znają mnie już dobrze. Oczywiście nie mówię o moczeniu tyłka w basenie, bo po kilku próbach - tam, gdzie miałem do tego okazję - zrezygnowałem: ciepła zupa, zero przyjemności, brak łączności z żywiołem wody czy orzeźwienia; chlor mogę wąchać w Termach Maltańskich w Poznaniu.
Przy okazji, odkryłem na plaży na Arubie ciekawy projekt (wiem, że takie próby są podejmowane również w innych krajach, także u nas).

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Teraz, kiedy zostało mi jeszcze kilka dni na Antylach, będę musiał przejść do motywów akwatycznych na serio. Teraz - skoro już zakończyłem cykl zajęć, wygłosiłem publiczny wykład w auli uniwersytetu.

(fot. Y. Plet)

A dziś rano dałem wywiad w telewizji śniadaniowej - to był finalny akord. (Skoro byłem już w południowoafrykańskiej telewizji śniadaniowej Dagbreek, dlaczegóż by nie w antylskiej?) Po drodze miałem ciekawe przeżycie: korek na wyspie, który nie zdarza się aż tak często, tutaj przyczyną były prace nad mostem Juliany.


(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)


Zdążyłem na audycję...

(fot. R. Severing)
Jak mi się uda dostać nagranie, podam link.
Był ze mną prof. R. Severing z Fundahon pa Planifikason di Idioma. Rozmowa przebiegała częściowo w papiamento, częściowo po niderlandzku.

(fot. J. Koch)
Potem pojechaliśmy do niego do biura i przez kilka godzin omawialiśmy plany karaibskiego / antylskiego numeru Werkwinkla, tematykę, potencjalnych autorów itp. Przy okazji znów bardzo miła rozmowa o historii, językach, ludziach, wspólnych znajomych. Antylski intelektualista czyli o formacie światowym zarazem. Według mnie także dlatego, że na Karaibach pewne procesy metyzacji i kreolizacji wyprzedziły procesy uznawane dziś za typowe dla współczesnej globalizacji na innych kontynentach.

Ale wracam jeszcze do stereotypowego postrzegania Karaibów, w tym Antyli. Przewidując to pisałem już w drugim blogu o moich obawach. A więc teraz pewna korektura.

Raj na ziemi?
Oto kloszard w Kralendijk (biały kloszard, choć opalony, by nie rzec spalony czy zmęczony słońcem!).

(fot. J. Koch)

Skarby Karaibów?
Oto na zdjęciu, w żółtej koszulce, mój przewodnik po centrum dla narkomanów w Landhuis Papaya w Willemstad - sam były narkoman, który potrzebował półtora roku na całkowity detoks.

(fot. J. Koch)
Palmy, plaża, koktajle?
To może śmietnisko na wybrzeżu? Tutaj ślady po cywilizacji homo sapiens na Curaçao

(fot. J. Koch)
Jednym słowem, nie tylko dla turystów raj, ale zwykły kraj ze swoimi ludźmi, problemami, aporiami, - wszystkim, czego turyści nie chcą widzieć.

Się muszę przyznać. Pojechałem w końcu późnym popołudniem na jakąś plażę. Niedaleko  hoteli. Plaża była publiczna. Dla czarnych, no, bo jak ma to powiedzieć? Obok hotele, znane nazwy, a tutaj zwykła plaża, za darmo, więc bez pryszniców ze słodka wodą coby sól spłukać. Uznawszy, że wody oceanów się mieszają, a métissage to na Karaibach sprawa normalna, tym bardziej dla wód morza, a mieszkańcy hoteli pływają w tej samej wodzie, wpłynąłem na mokrego przestwór oceanu razem z mieszkańcami, którzy przyjechali tutaj po pracy. Jako jedyny biały. Jak można podejrzewać - opalenizna kombajnisty, przedramiona, kark, twarz, wszystko podbrązowione, więc to, co białe, tym bardziej białe.

Potem jedna pani zagadnęła mnie, czy jestem turystą (Pytała najpierw w papiamentu, następnie po angielsku, potem przeszliśmy na niderlandzki; lekker taki język byłego kolonizatora, w którym byłe zamorskie kolonie łączą się z obecnymi ekstramuralnymi niderlandystami, hoor!) Więc nie, nie jestem turystą, no nie. Jestem wykładowcą. I zaczęło się: ona na skałkach, ja po kostki w wodzie, ona pięknie śniada, ja .. no, taki białas, biały bielą środkowoeuropejską, przedwiosenną, nieco złamaną kilkunastoma dniami przemykania się na Antylach z cienia do cienia. Wypytała mnie o wszystko, bo whitie na tej plaży odbiegał trochę normą od tego, co zwykli tutaj oglądać kolorowi orzeźwiający się po pracy. Ciekawość przypadkowych ludzi, autentyczna; życzliwość, także nieudawana. To cały czas mnie tutaj mile zaskakuje.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...