Niespodzianka rano. W trakcie śniadania w hotelu telefon. Dzwoni pani Lydia Emerencia. Mówi, że Ange Jessurun (mój Ange Stróż) poprosiła ją, żeby mi pokazała Kralendijk i najbliższą okolicę. Umówiliśmy się. Przyjechała za pół godziny do mojego Hotelu, który jak sama nazwa mówi jest centralnie położony w Kralendijk.
|
(fot. J. Koch) |
W trakcie rozmowy okazało się, że Lydia to była pani gubernator Bonaire (
ndl. Gezaghebber,
ang. Liutenant-Governor). Druga z kolei osoba na tej funkcji, która zakończyła jej piastowanie przed upływem terminu sześciu lat. Na tyle bowiem król holenderski mianuje gubernatora wyspy, nie będącej gminą holenderską
sensu stricto, ale w praktyce tak funkcjonującej. Dr L. Emerencia (pełniła także akademickie funkcje) zabrała się ostro za korupcję, więc szybko straciła polityczne poparcie i w końcu lutego bieżącego roku czuła się w obowiązku złożyć rezygnację.
Poopowiadała mi o lokalnej polityce. Wielce zajmujące i pouczające. Jak mawiała dr Dorota Morciniec - im mniejszy kraj, tym większy lew czy gryf na fladze. Można to sparafrazować - im mniejsza wyspa, tym bardziej zaostrzają się walki partyjne, tym bardziej widoczne są mechanizmy, które w większym kraju są bardziej zwoalowane różnymi pobocznymi tematami i samą liczbą mieszkańców. Potem dostałem jeszcze bardziej szczegółowe objaśnienia od miejscowego kucharza: korupcja,
vriendjespolitiek i podejrzana rola holenderskiej polityki w tym wszystkim. Nie ma bananów na tej wyspie, ale zasady republiki bananowej obowiązują.
No tak, ale cel naszego objazdu był bardziej krajoznawczy niż polityczny. Lydia pokazała mi budownictwo socjalne, dodając, że niestety nie tylko osoby z listy, ale i różne pociotki oraz krewni i znajomi królika znaleźli tutaj lokum. Oboje zgodziliśmy się, że i w Holandii, i w Polsce socjalne mieszkania są na niższym poziomie. Zobaczcie zresztą sami.
|
(fot. J. Koch) |
|
(fot. J. Koch) |
|
(fot. J. Koch) |
Pani Gubernator w czasie swojego urzędowania zabrała się także za handel żywym towarem i poleciła sprawdzić klub, będący przykrywką dla domu publicznego.
|
(fot. J. Koch) |
|
(fot. J. Koch) |
Sama decyzja o kontroli wywołała ponoć polityczną wrzawę. Jakże to, a turyści, to gałąź naszej gospodarki?! itp. itd. Związki z właścicielami przybytku są widać wśród lokalnych polityków bliskie, a może sami wybrańcy narodu znają drogę do kolorowego klubu?
Ale oglądaliśmy i inne domy. Przed jednym nadal stała choinka z recyklingu, bo pór roku tutaj nie ma, więc i kalendarz może gospodarzy nie obowiązuje?
|
(fot. J. Koch) |
Na Bonaire jest około 80 narodowości czy - jak niektórzy wolą - grup etnicznych. Nie ułatwia to rządzenia wyspą. Także
liczniejsza niż jakiś czas temu jest społeczność Holendrów, wykupujących co
lepsze parcele, gdzie wznoszone są apartamenty dla turystów. Dawne Kralendijk, które mogłoby być atrakcją, rybackie, morskie, historyczne, nawet jeśli nie ma tu wielu starych zabytków, znika bezpowrotnie. Holendrzy tworzą swoiste getto i nie integrują się z miejscową ludnością (
a propos integracji wielkiego hasła Holendrów w samej Holandii!). Holendrzy przejmują lokale gastronomiczne i hotele, ale handel i tak jest w
rękach Chińczyków. Jest też w Kralendijk meczet.
|
(fot. J. Koch) |
Część tych zdjęć musiałem robić w czasie jazdy samochodem przez szybę, stąd ich niska jakość. Zresztą pogoda jest tutaj dość zmienna. Często się chmurzy, a przy dużej wilgotności powietrza widoczność nie zawsze jest idealna (to już niezależnie od szyby auta). Jak to mówią na Antylach: tutaj nawet rdza rdzewieje.
|
(fot. J. Koch) |
Tak drogowskaz wygląda z przodu.
A tak z tyłu. Jeszcze się trzyma.
|
(fot. J. Koch) |
Oglądaliśmy przedmieścia Kralendijk, choć to zbyt duże słowo na tę małą, choć dzięki osiedlom na skraju dość rozległą miejscowość. Zrobiłem zdjęcia kilku ciekawych domów.
|
(fot. J. Koch) |
|
(fot. J. Koch) |
|
(fot. J. Koch) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz