piątek, 29 maja 2015

Inny wykład, inny kryształ - "Mijn zuster de negerin" / "Moja siostra Murzynka"

Już czas wrócić do tematu obiecanego w lutowym wpisie. Wspominając wówczas o wykładzie otwartym na Uniwersytecie Curaçao, który wygłosiłem w maju 2014 roku, nadmieniłem o moim niezadowoleniu z jego efektów, szczególnie braku większej dyskusji nad zaproponowaną koncepcją innego ujęcia literatury antylskiej. 

Wydawało mi się wówczas, że nie miałem żadnych konkretnych czy większych oczekiwań. Ani wobec publiczności, ani wobec ewentualnych reakcji. A jednak. Jakieś miałem. Stąd moje, przynajmniej częściowe, nieusatysfakcjonowanie. W końcu wykład wygłasza się zakładając jakąś formę bliższej komunikacji, pragnąc wymiany myśli, licząc na rozmowę. Gdzieś się przeliczyłem. 

Wydaje mi się nadal, że koncepcja Gaczewa może być niezwykle produktywna, jeśli zastosować ją do piśmiennictwa w byłych koloniach. Właśnie w literaturach (pół)peryferyjnych i marginalizowanych można, spoglądając przez pryzmat 'przyspieszonego rozwoju', odsłaniać (jak w przypadku literatury afrikaans w pierwszej połowie XX wieku) szereg nowych zależności i nowych znaczeń. Ale cóż mi po takiej racji skoro doszedłem do wniosku, że nie udało mi się do końca przekonać do niej moich słuchaczy? 

Po przyjeździe na Curaçao w lutym 2015 roku, kiedy dzieliłem się tymi wątpliwościami z przyjaciółmi, zapewniano mnie, że moja ocena jest zbyt krytyczna, nazbyt samokrytyczna. Głosy przyjaciół swoją drogą, ale przecież człowiek chce być w zgodzie z własnymi odczuciami. 

Sądzę, że najpewniej także wobec mnie miano jakieś nieuświadomione oczekiwania. Wyraziła je dziennikarka Judith Ramautar, która dzień po wykładzie zamieściła w czasopiśmie "Amigoe" z 15 maja 2014 roku krótkie sprawozdanie. 

Z tego artykułu wynikało, z jednej strony, że ani mój wywód, który został pokrótce zrekonstruowany, ani cel jaki sobie postawiłem, by zaproponować antylskim badaczom nową koncepcję historycznoliteracką, na pewno pani Ramautar nie umknęły. Z drugiej jednak strony autorka konkludowała, że już długi tytuł mojego wystąpienia pozwalał przypuszczać, iż ten wykład otwarty "nie będzie łatwy", że publiczność była wprawdzie "skoncentrowana", ale że był to "show dość odległy od naszej bajki" ('ver-van-mijn-bed' - 'dalekie od moich pieleszy', dosł. 'od mojego łóżka'). 

Po wielekroć przeanalizowałem ten artykuł. Komplementy, np. że mówię po niderlandzku bezbłędnie i bez akcentu, przyjąłem, bo to miłe uwagi, ale zostawiłem je na boku, koncentrując się na delikatnie wyrażonej krytyce, że za mało miejsca poświęciłem literaturze karaibskiej/antylskiej. A może byłem przeczulony i nie była to krytyka, raczej wyraz nieusatysfakcjonowania? 

Tak czy owak, takie oceny trzeba przyjmować z całą pokorą: 'kto nie przekonuje, nie ma racji' (to parafraza z mojego ulubionego pisarza holenderskiego Multatulego (1820-1888), który - sam będąc doświadczonym prelegentem - napisał w Idei 663: 'Kto nudzi, nie ma racji' - Wie verveelt, heeft ongelijk). 

Na szczęście, jak pisał sam Cola Debrot, tur cos ta un prubamentu, czyli 'zawsze można jeszcze podjąć próbę'. 


(fot. A. Jessurun)
Mój kolejny wykład otwarty na Uniwersytecie Curaçao, 10 lutego 2015 roku, zacząłem właśnie od tego, widocznego na powyższym zdjęciu, cytatu z Debrota. Posiłkowałem się także sugestią Judith Ramautar, która dowiedziawszy się o jednym z moich kursowych wykładów o Mojej siostrze Murzynce (który bardzo się studentom podobał), wyrażała w maju 2014 roku żal, że nie mówiłem wówczas o tej właśnie noweli. Więc za temat tegorocznego wystąpienia wybrałem ów tekst założycielski dla niderlandzkojęzycznej literatury antylskiej.

Lepiej późno niż wcale? Nie, nie o to chodziło. Po prostu w ubiegłym roku nie mogłem jeszcze mówić publicznie o mojej koncepcji zastosowania melancholii do interpretacji noweli Debrota. Z prostej przyczyny: nie była dopracowana. Ćwiczyłem ją wprawdzie na studentach. Najpierw, w maju 2014 roku, na Antylach, a potem w kolejnym roku akademickim w Poznaniu. A zupełnie niedawno, pisząc artykuł na ten temat, przedstawiłem pewne aspekty tego tematu ponownie, tym razem na konferencji w Ołomuńcu. Nic tak dobrze nie robi naukowym pomysłom jak ich prezentacja, dyskusja i ponowne przemyślenie. W tym kontekście mój kolejny wykład otwarty na Curaçao, wygłoszony 10 lutego 2015 roku, i reakcja publiczności były ważnym doświadczeniem. Wystąpienie zostało zapisane na wideo i jest w całości, łącznie z dyskusją, dostępne tutaj


"Mijn zuster de negerin (1935) van Cola Debrot in een ander kristal gevat" 
("Moja siostra Murzynka (1935) Coli Debrota ujęta w innym krysztale")

Wykład zapowiedziała dr Liesbeth Echteld, Dziekan Wydziału Ogólnego Uniwersytetu Curaçao (Algemene Faculteit).


(fot. A. Jessurun)
Zacząłem z pewną nieśmiałością taką... ;-) 

(fot. A. Jessurun)
Ale też z czułością... ;-) 


(fot. A. Jessurun)
A potem już poszło...

(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
Na wykład przygotowano dwukrotnie większą salę niż w maju 2014 roku. Było też znacznie więcej publiczności niż poprzednio - tym razem w ogłoszeniu danym do prasy nie popełniono błędu w dacie...

(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
Żywa reakcja publiczności była najlepszym dowodem na to, że tym razem trafiłem z tematem. Zadano szereg pytań, które dotyczyły różnych aspektów mojego wystąpienia. Najciekawsze było, że słuchacze myśleli razem ze mną, w tym samym kierunku, domyślali różne rzeczy do interpretacji, wyrażając własne i sondując mojego poglądy, również na pokrewne tematy. Zrozumiałem, że na Antylach trzeba mówić o Antylach. Banalne? Skądże znowu! Czy w Polsce oczekiwania wobec obcokrajowców są inne? Zresztą skoro w dużych krajach, nawet w mocarstwach, kwestie własnej tożsamości są na porządku dziennym, to cóż dopiero na wyspach, archipelagach? Muszę też dodać, że publiczność była jak najbardziej otwarta i gotowa przyjąć nowe punkty widzenia na klasyczne dzieło swojej literatury.

(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
Nawet po wykładzie były jeszcze ciekawe rozmowy.

(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
No i bardzo miłe, wzruszające spotkanie po latach ze Sjoerdem i Margje. Sjoerd Kuyper, holenderski pisarz od szeregu lat regularnie odwiedzający Antyle, znany jest dzisiaj głównie ze swoich książek dla dzieci. Kilka z nich stało się bestsellerami, a film nakręcony według Het Zakmes ('scyzoryk') otrzymał w 1993 roku International Emmy Award. Ja jednak znam Sjoerda i jego żonę Margje od 1979 roku. Odwiedzałem ich na ich barce na Wijdewormer, kiedy jeszcze klepali biedę, no dobrze - holenderską biedę, bo żyli skromnie z półrocznego zasiłku... przez cały rok. Słuchaliśmy płyt, gadaliśmy nocami, tłumaczyliśmy sobie nawzajem swoje dalekie wówczas światy i swoje wiersze, bo początkowo Sjoerd Kuyper znany był głównie jako poeta, autor wierszy dla dorosłych. Na początku lat osiemdziesiątych opublikowałem przekłady jego wierszy we wrocławskiej "Sigmie". Zdaje się w 1981 roku. Przekład opowiadania De Magere Brug (Chudy Most) zamieściłem w 1984 roku w miesięczniku "Opole". Teraz, w lutym 2015 roku, Sjoerd był na Antylach w związku z promocją swojej kolejnej książki dla dzieci De duik, ponieważ jej akcja rozgrywa się na Curaçao. 

Tutaj zdjęcie ze Sjoerdem Kuyperem i dr Liesbeth Echteld, tuż przed rozpoczęciem wykładu (nieostre, bo dynamika spotkania była duża).

(fot. A. Jessurun)
Mieliśmy wieczorem po wykładzie dokądś pójść, posiedzieć, powspominać, ale wszyscy byliśmy zmęczeni. Całym minionym dniem. Upałem. Więc postanowiliśmy umówić się następnego dnia na uniwersyteckim parkingu i spędzić ze sobą cały dzień, jeżdżąc po wyspie. To wtedy zrobiłem Sjoerdowi kilka zdjęć. Nie wiem czy mu powiedziałem, że zawsze przypominał mi trochę Jamesa Deana. On chyba nawet napisał na cześć aktora jakiś wiersz.

(fot. J. Koch)
Margje nie chciała, abym ją fotografował (choć jak dawniej jest śliczną Holenderką niczym z reklamy Zeeuws Meisje). Więc Sjoerd wystąpił w jej kapeluszu.

(fot. J. Koch)
Kim byłby pisarz bez pisania... dedykacji swojemu polskiemu tłumaczowi?

(fot. J. Koch)
Cieszyłem się, że mogłem zaskoczyć Margje i Sjoerda, odkrywając przed nimi nieznane im jeszcze miejsca na Curaçao. Choć oboje rokrocznie przyjeżdżają na wyspę, nie znali plaży przy Coral Estate z restauracją Karakter. Potem znalazłem w moim aparacie zdjęcia, które zrobił mi Sjoerd kiedy pływałem.

(fot. S. Kuyper)
(fot. J. Koch)

To był przedostatni dzień pobytu na wyspie. Po raz pierwszy spędzony z Holendrami. Przegadany i przepływany. A o samym wykładzie, dla tych, którzy nie są w stanie śledzić mojego niderlandzkiego wystąpienia, następnym razem.


sobota, 16 maja 2015

Masha pabien!

Z codziennej koleiny rutynowych obowiązków i zalewu wciąż nowych prac i starych zaległości wyrwał mnie nagle mail z Antyli. Potem przyszedł drugi i trzeci... Temat wszystkich brzmiał zachęcająco: Pabien! ('gratulacje'). Pierwsi studenci programu magisterskiego, w którym dokładnie rok temu uczestniczyłem z moim własnym kursem, ukończyli studia! Z gratulacjami pośpieszyli więc inni wykładowcy, jak Ronnie Severing i Bert Paasman. Koordynatorka, Ange Jessurun, nie wahała się użyć w swoim liście określenia "historyczny program". Faktycznie był to eksperyment: zgromadzić studentów z trzech wysp - Aruby, Curacao i Bonaire - i zorganizować im wspólne studia. Co tam wspólne - symultaniczne! Zarówno miejscowi wykładowcy, jak i profesorowie ściągnięci z Europy latali(śmy) między wyspami niczym Flying Doctors. Nasze wykłady prezentowane bezpośrednio na jednej wyspie były transmitowane na żywo dla studentów zgromadzonych w salach na dwóch pozostałych. Na szczęście wszędzie byli dobrzy technicy, jak tutaj na Arubie:

(fot. J. Koch)
(fot. W. Rutgers)
Więc wykłady oraz dyskusje online ze studentami na dwóch innych wyspach przebiegały sprawnie i bez zakłóceń.

(fot. W. Rutgers)
Dyplomy uzyskali właśnie pierwszy studenci kończący ten program.
To studenci z Aruby. Konkretnie: Maureen Luidens, Zuleika Silva, Ralph Croes, Willem Bant i Endrah Gumbs.
Są gdzieś tutaj na zdjęciu:

(fot. W. Rutgers)
Jak widać w większości to ludzie już pracujący. Na ogół nauczyciele. Tym bardziej im gratuluję, bo wiem ile wysiłku takie studia kosztują: Masha pabien! I życzę im wysokich lotów!

(fot. J. Koch)
Kordial saludo!


Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...