poniedziałek, 19 maja 2014

Miłość! sprzed pierwszego wejrzenia

Zostałem umówiony z zarządcą Ascencion, aby w spokoju sobie porozmawiać, obfotografować budynek, poczuć atmosferę okolicy, po prostu pobyć w tym miejscu. Przyjechałem do rezydencji rozemocjonowany. Punktualnie o dziewiątej. Już miało mnie na drodze dojazdowej ogarnąć uczuciowe wzmożenie, wzruszenie, albo przynajmniej jakieś poruszenie duszy - jak jakiegoś drugiego Fritsa Ruprechta - a tu zgraja dzieciaków z rodzicami: wysiadają z samochodów, rozkrzyczani, taszczą walizki, ciągną torby. Chaos, rozgardiasz - co u diabła? Specjalnie zostałem umówiony poza oficjalnym dniem wizyt, miałem mieć spokój, święty spokój, a tutaj zgraja uczniaków!

(fot. J. Koch)

W ostatecznym rozrachunku wystąpienie stonki szkolnej okazało się błogosławionym momentem Verfremdung: wszystkie moje nastawienia, oczekiwania, preasumpcje musiały ustąpić wobec gwaru, biegów, nawoływań, a nawet - o, zgrozo! - odbijania piłki na historycznym tarasie (w środku wiele cennych i kruchych przedmiotów, ciekaw jestem jak wychowawcy sobie poradzą...). Moje zaskoczenie było tym większe, że hołduję pewnej wypracowanej przeze mnie w praktyce zasadzie. Najpierw zaangażowanie, empatia i identyfikacja z autorem lub bohaterem; dzięki temu przymierzam siebie do utworu, a utwór do siebie. Potem następuje proces dystansowania się, po którym dopiero może mieć miejsce obiektywizacja - pełniejsza niż gdybym do niej podszedł bez wcześniejszego zaangażowania. To wszystko wymaga na ogół czasu, ale także świadomego sterowania, by fascynacja poprzedzała obiektywizację, ale jej nie w żadnym wypadku nie zastępowała.

Jak wyjaśnił mi zarządca, Adri van Hoof, plantacją i budynkiem Ascencion od kilku dziesięcioleci opiekuje się marynarka wojenna Holandii i wykorzystuje od czasu do czasu jako centrum szkoleniowe. Stąd takie m.in. artefakty w rezydencji, jak herbowa "porcelana" marynarki:

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Współfinansowanie Ascencion to pewnie nie jedyna sensowna rzecz w działalności holenderskiej marynarki wojennej, ale już sama ta opieka nad historycznym budynkiem byłaby, jak dla mnie, uzasadnieniem istnienia tej militarnej organizacji. A hasło na zdjęciu powyżej opgewekt en vrijmoedig (dosł. 'ożywieni i otwarci' lub 'radośnie i szczerze', jak kto woli) skojarzyło mi się z mottem wassenaarskiej szkoły mojego syna Jakuba-Jana Rijnlands Lyceum: vrij maar niet stuurloos (dosł. 'wolni, lecz nie pozbawieni steru'). Holendrzy lubowali się w takich hasłach-zawołaniach zanim jeszcze ktokolwiek mówił o misji danej instytucji, zanim stało się to dobrem powszechnym.

Wspomożenie finansowe marynarki nie wystarcza, więc zarząd Ascencion musi zdobywać fundusze, dlatego wynajmują rezydencję na różne imprezy: wesela, narady, uroczyste kolacje, konferencje (oj, za późno, aby Cross-Over 2015 zorganizować tutaj! szkoda... więc odbędzie się tak jak zaplanowaliśmy - w Poznaniu). Również szkoły mogą zarezerwować obiekt; ta konkretna zrobiła to już po raz szósty.

W końcu młodzież hałaśliwie zasiedliła strych...

(fot. J. Koch)
... i udała się na plażę, dołączając do przebywających tam już zagranicznych turystów, a ja spokojnie mogłem sobie wszystko obejrzeć i przeprowadzić dłuższą pogawędkę z Adrim van Hoofem, który najpierw pozwolił mi się rozejrzeć, powęszyć, obfotografować budynek oraz wyposażenie, a potem poświęcił mi naprawdę bardzo dużo czasu.

(fot. J. Koch)
Kiedy taras opustoszał, zacząłem badać Ascencion, moje Ascencion. W tym miejscu zakochałem się bowiem od początku, jeszcze przed pierwszym wejrzeniem.

Najpierw była książka, a w niej niezwykle ważne miejsce - rezydencja (landhuis) Miraflores, gdzie rozgrywa się najważniejsza część akcji.

(DBNL - autorem świetnej okładki pierwszego książkowego wydania z 1935 roku był Charles Roelofsz)

W pewnym momencie dowiedziałem się, że to realnie istniejący majątek Ascencion figurował jako pierwowzór literacki Miraflores, bo plantację i willę kupił ojciec Coli Debrota i tutaj przez jakiś czas przyszły pisarz pomieszkiwał.

Potem obejrzałem jakieś zdjęcie w pewnej książce. Aż wreszcie wygooglowałem w Internecie obrazki, zdjęcia zabudowań i okolicy. (Obecnej dość dobrej strony majątku jeszcze wtedy nie było; powstała dosłownie przed kilkoma tygodniami i jest ze wszech miar godna polecenia.)

Wreszcie przyszedł czas na marzenia, wyobrażenia, projekcje. Potem, w momencie kiedy się tego najmniej spodziewałem, przyszło zaproszenie na wykłady. Wiedziałem, że jadę, pojadę, żeby nie wiem co, właśnie ze względu na Ascencion. Zrządzenie losu? Zbieg okoliczności? Przypadków nie ma. Wolę wierzyć w historyczną sprawiedliwość. Wiem, że to słaba pociecha, gdyż pojęcia sprawiedliwości i historii wzajemnie się wykluczają, ale jak tu nie wierzyć skoro niderlandzko-antylska literatura nigdy nie zniknęła z mojego horyzontu, ani dydaktycznego, ani naukowego, a styczniowe zaproszenie przyszło... jakby to powiedzieć najdelikatniej, wyrazić eufemistycznie... no, po dłuższym okresie nieprzyjemnych ataków i zakulisowej, bezpodstawnej krytyki (o, tyle mogę powiedzieć i nic więcej, poza tym, że Still in the Game ha! ha!). Tak więc dziejowa sprawiedliwość tłumaczy się niejako podwójnie, choć wiem, widzę, że to przecież spekulacja nie mniejsza niż wiara w koincydencję.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Siedzę na schodach, taki jakiś nieco zażenowany, bo zderzenie marzeń z rzeczywistością, oczekiwań ze stanem faktycznym, to zawsze wyzwanie. Niekiedy taka konfrontacja bywa bolesna. Trochę się więc obawiałem, że dysonans poznawczy stanie się trudniejszy do zniesienia niż zazwyczaj; szczególnie po tym, jak dzieciarnia okrążyła i mimo imponujących i odstraszających wieżyczek zdobyła Ascencion.

Przypadków nie ma. Zaraz po przylocie na Curaçao wędrowałem przez Willemstad w towarzystwie Ange 'Stróża' Jessurun; jeśli na wyspie są jakieś osoby, których Ange nie zna lub które jej nie znają, to niech się... wstydzą... (ci przyjezdni Holendrzy!) A zatem Ange nie może pozostać pod względem fotograficznym anonimowa!


(fot. J. Koch)

(od lewej: Ange Jessurun z Elisabeth Echteld po moim wykładzie, fot. J. Koch)

Na dodatek chodziliśmy z Ange po Willemstad akurat w Dniu Króla, tj. 30 kwietnia - czyż można sobie wyobrazić lepszą lokację na radosne czczenie Willema Alexandra niż w Willemstad? A że przypadków nie ma, właśnie wtedy zostałem przedstawiony Ludmille Lodewijks, która w ekranizacji Mijn zuster de negerin grała tytułową Murzynkę.

(od lewej Ludmilla Lodewijks, jej znajoma Luudje Behr-Soliana i ja - w kolorystyce 'Oranje boven')
Ludmilla pożyczyła mi swoją własną kopię filmu z 1980 roku, którego nigdzie nie mogłem zdobyć. I tak wreszcie po latach (tak, wielu latach!) obejrzałem filmową wersję noweli. Film jest krótki, zaledwie 50 minut, bo to nowela przeniesiona na ekran. Ciekawe wrażenie, mimo, że kopia na DVD z VHS technicznie pozostawia sporo do życzenia. Dlaczego Holendrzy restaurują różne dawne (i jeszcze dawniejsze) filmy, a tej ekranizacji nie?! Teraz jestem już szczęśliwym posiadaczem własnej kopii - dzięki pośrednictwu jednego z miejscowych księgarzy i rzecz jasna Ange 'Stróża' Jessurun (a może Ange 'Strażniczki' Jessurun? nie, forma żeńska nie pasuje, brakuje zdecydowanego odniesienia do Anioła Stróża, anielica, to jednak co innego...). W domu będę mógł w spokoju porównać filmową wersję z oryginałem. Wszystko w kontekście nowego studium, które mam w planach.

A zatem - Ascencion!

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Te wieżyczki są owiane tajemnicą. Mówi się i powtarza na piśmie w wielu książkach i przewodnikach, że w dolnej części wieżyczek więziono nieposłusznych niewolników. Inna wersja jest taka, że mogły one służyć za miejsca schadzek kochanków, pragnących się ukryć przed oczyma wścibskich. Myślałem też przez jakiś czas, że to wyjątkowy wybryk architektoniczny w Ascencion. Wygląda jednak na to, że takie wieżyczki nie są wyjątkowe. W dwóch innych rezydencjach na Curaçao także zobaczyłem podobne. Na przykład w Kenepie, choć na tej plantacji wzniesiono tylko jedną. 

(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)

A także w majątku Brievengat (tak, tak, dosł. 'dziura na listy'), leżącym na obrzeżach Willemstad, dziś w bezdusznej, beznadziejnej strefie przemysłowej, więc trudno było mi tam dotrzeć; zresztą wszystko w Brievengat było pozamykane na cztery spusty, dlatego tylko zdjęcia przez płot.


(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

Sądzę, że wieżyczki te miały jednak inny i może nawet bardzie bardziej praktyczny cel niż wspomniane wyżej przeznaczenia. Wydaje mi się, że miały obramowywać budynek, okalać taras, imponować, robić wrażenie nie tylko na przybyszach zbliżających się do siedziby, ale również na pracujących w okolicy niewolnikach.

(fot. J. Koch)
Mogły też być, tak jak na ogół dziś są używane, jako schowek, magazyn, Abstellraum, gdyż same rezydencje, choć sprawiają wrażenie dość obszernych w rzeczywistości nie są aż tak duże.

(fot. J. Koch)

Tej teorii przeczyłby jednak fakt, że na tyłach Ascencion (także innych podobnych rezydencji) nie ma już podobnych elementów architektonicznych.

(fot. J. Koch)

Poza tym wieżyczki mogły ułatwiać komunikację między majątkami. Rezydencje, jak już wcześniej pisałem, były budowane na wzgórzach, dzięki czemu wiejący stale wiatr pasatowy uruchamiał w budynkach naturalną klimatyzację (architekci nowo- czy starobogackich domów wznoszonych obecnie muszą się jeszcze sporo nauczyć). Ale takie położenie sprawiało, że widziano domy co najmniej dwóch najbliższych sąsiadów. Ta społeczna kontrola miała nie tylko wymiar towarzyski, ale stanowiła o bezpieczeństwie domostwa, np. w przypadku pożaru, napadu rabunkowego czy buntu niewolników.

Tak wygląda z Ascencion inna plantacja o wdzięcznej nazwie Dokterstuin (dosł. 'ogród doktora') - na prawo od wzniesienia. 

(fot. J. Koch)
A tak prezentuje się Ascencion, patrząc z Dokterstuin w drugim kierunku.

(fot. J. Koch)
Na zbliżeniu widać wyraźniej.

(fot. J. Koch)

Ascencion! Ascencion! A może winienem wołać: Miraflores! Miraflores! Niezależnie od nazwy, niezależnie od doświadczania rzeczywistości lub przeżywania świata przedstawionego, ta przestrzeń jest wyjątkowa.


(fot. J. Koch)
W środku budynku, po przeprowadzeniu gruntownych prac renowacyjnych, panuje prawdziwa atmosfera z Mijn zuster de negerin. Pomijam plan architektoniczny, który jest typowy dla Curaçao: centralnie umieszczony salon i dwie sypialnie po bokach, wzdłuż krótszych boków, oraz dwie werandy wzdłuż dłuższych. Te ostatnie mogą być zabudowane lub nie, cała sztuka polega na tym, aby słońce nie padało na mury. Oj, dzisiejsi architekci myślą, że wszystko załatwi klima... 

Pierwsze zdjęcie przedstawia werandę od głównego wejścia.

(fot. J. Koch)
Drugie pokazuje zabudowaną werandę od tyłu domu.

(fot. J. Koch)
Właściwie weranda nie jest adekwatnym terminem; tutaj winno się używać pojęcia stoep, szczególnie, gdy to jedynie zadaszona, a nie zabudowana część okalająca budynek.

Nie będę tutaj wprowadzać w zawiłości noweli, ale są miejsca w Ascencion, że... ciarki przechodzą!

(fot. J. Koch)
To moje fotograficzne impresje; niektóre fotograniczne, bo dla Debrota ważne było chiaroscuro.


(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
 
(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

Frits Ruprecht przegląda się w okrągłym lustrze, więc ja też, ale dla pełnej obiektywizacji robię to poprzez obiektyw. Poza tym... lustro... nigdy się nie wie, co po drugiej stronie, tym bardziej, jeśli zamazane!


(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)


(fot. J. Koch)


(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

Na schodach widać fragmenty koralowca, używanego także do budowy domu. Może to i poetyckie, może ładne, ale powoduje, że ściany wielu budynków - Ascencion jest tylko przykładem jednym z wielu - są zasolone, co od czasu do czasu nieprzyjemnie się uwidacznia.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Oto gniazdo termitów. Skąd otwory? Niektóre ptaki składają w nim jaja, które nieniepokojone wygrzewają się, dojrzewają.


(fot. J. Koch)


(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)




Teraz sekretera z wieloma tajemnicami, skrytkami, podwójnymi dnami. Kiedy Adri mi ja pokazywał, kiedy odkrywał kolejne tajemnicze schowki, miałem wrażenie, że dokonuję analizy utworu Debrota. Może nie tyle Mijn zuster..., ile Bewolkt bestaan (dosł. 'zachmurzona egzystencja') z charakterystyczną szkatułkową czy gniazdową strukturą.

Nie wiem, może teraz wystarczy już tylko fotograficzna opowieść?


(boekmeter)














































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...