wtorek, 29 września 2015

Frank Martinus Arion (1936-2015)

Właśnie przeczytałem, że zmarł.
Pomyślałem o Antylach.
I o wpisach na blogu, w których się odnoszę do jego pisarstwa.

Podchodzę do tematu (iii)
oraz
Podwójna gra

I że żal. Żal.
Ale że jest ta wspaniała książka nadal.

piątek, 29 maja 2015

Inny wykład, inny kryształ - "Mijn zuster de negerin" / "Moja siostra Murzynka"

Już czas wrócić do tematu obiecanego w lutowym wpisie. Wspominając wówczas o wykładzie otwartym na Uniwersytecie Curaçao, który wygłosiłem w maju 2014 roku, nadmieniłem o moim niezadowoleniu z jego efektów, szczególnie braku większej dyskusji nad zaproponowaną koncepcją innego ujęcia literatury antylskiej. 

Wydawało mi się wówczas, że nie miałem żadnych konkretnych czy większych oczekiwań. Ani wobec publiczności, ani wobec ewentualnych reakcji. A jednak. Jakieś miałem. Stąd moje, przynajmniej częściowe, nieusatysfakcjonowanie. W końcu wykład wygłasza się zakładając jakąś formę bliższej komunikacji, pragnąc wymiany myśli, licząc na rozmowę. Gdzieś się przeliczyłem. 

Wydaje mi się nadal, że koncepcja Gaczewa może być niezwykle produktywna, jeśli zastosować ją do piśmiennictwa w byłych koloniach. Właśnie w literaturach (pół)peryferyjnych i marginalizowanych można, spoglądając przez pryzmat 'przyspieszonego rozwoju', odsłaniać (jak w przypadku literatury afrikaans w pierwszej połowie XX wieku) szereg nowych zależności i nowych znaczeń. Ale cóż mi po takiej racji skoro doszedłem do wniosku, że nie udało mi się do końca przekonać do niej moich słuchaczy? 

Po przyjeździe na Curaçao w lutym 2015 roku, kiedy dzieliłem się tymi wątpliwościami z przyjaciółmi, zapewniano mnie, że moja ocena jest zbyt krytyczna, nazbyt samokrytyczna. Głosy przyjaciół swoją drogą, ale przecież człowiek chce być w zgodzie z własnymi odczuciami. 

Sądzę, że najpewniej także wobec mnie miano jakieś nieuświadomione oczekiwania. Wyraziła je dziennikarka Judith Ramautar, która dzień po wykładzie zamieściła w czasopiśmie "Amigoe" z 15 maja 2014 roku krótkie sprawozdanie. 

Z tego artykułu wynikało, z jednej strony, że ani mój wywód, który został pokrótce zrekonstruowany, ani cel jaki sobie postawiłem, by zaproponować antylskim badaczom nową koncepcję historycznoliteracką, na pewno pani Ramautar nie umknęły. Z drugiej jednak strony autorka konkludowała, że już długi tytuł mojego wystąpienia pozwalał przypuszczać, iż ten wykład otwarty "nie będzie łatwy", że publiczność była wprawdzie "skoncentrowana", ale że był to "show dość odległy od naszej bajki" ('ver-van-mijn-bed' - 'dalekie od moich pieleszy', dosł. 'od mojego łóżka'). 

Po wielekroć przeanalizowałem ten artykuł. Komplementy, np. że mówię po niderlandzku bezbłędnie i bez akcentu, przyjąłem, bo to miłe uwagi, ale zostawiłem je na boku, koncentrując się na delikatnie wyrażonej krytyce, że za mało miejsca poświęciłem literaturze karaibskiej/antylskiej. A może byłem przeczulony i nie była to krytyka, raczej wyraz nieusatysfakcjonowania? 

Tak czy owak, takie oceny trzeba przyjmować z całą pokorą: 'kto nie przekonuje, nie ma racji' (to parafraza z mojego ulubionego pisarza holenderskiego Multatulego (1820-1888), który - sam będąc doświadczonym prelegentem - napisał w Idei 663: 'Kto nudzi, nie ma racji' - Wie verveelt, heeft ongelijk). 

Na szczęście, jak pisał sam Cola Debrot, tur cos ta un prubamentu, czyli 'zawsze można jeszcze podjąć próbę'. 


(fot. A. Jessurun)
Mój kolejny wykład otwarty na Uniwersytecie Curaçao, 10 lutego 2015 roku, zacząłem właśnie od tego, widocznego na powyższym zdjęciu, cytatu z Debrota. Posiłkowałem się także sugestią Judith Ramautar, która dowiedziawszy się o jednym z moich kursowych wykładów o Mojej siostrze Murzynce (który bardzo się studentom podobał), wyrażała w maju 2014 roku żal, że nie mówiłem wówczas o tej właśnie noweli. Więc za temat tegorocznego wystąpienia wybrałem ów tekst założycielski dla niderlandzkojęzycznej literatury antylskiej.

Lepiej późno niż wcale? Nie, nie o to chodziło. Po prostu w ubiegłym roku nie mogłem jeszcze mówić publicznie o mojej koncepcji zastosowania melancholii do interpretacji noweli Debrota. Z prostej przyczyny: nie była dopracowana. Ćwiczyłem ją wprawdzie na studentach. Najpierw, w maju 2014 roku, na Antylach, a potem w kolejnym roku akademickim w Poznaniu. A zupełnie niedawno, pisząc artykuł na ten temat, przedstawiłem pewne aspekty tego tematu ponownie, tym razem na konferencji w Ołomuńcu. Nic tak dobrze nie robi naukowym pomysłom jak ich prezentacja, dyskusja i ponowne przemyślenie. W tym kontekście mój kolejny wykład otwarty na Curaçao, wygłoszony 10 lutego 2015 roku, i reakcja publiczności były ważnym doświadczeniem. Wystąpienie zostało zapisane na wideo i jest w całości, łącznie z dyskusją, dostępne tutaj


"Mijn zuster de negerin (1935) van Cola Debrot in een ander kristal gevat" 
("Moja siostra Murzynka (1935) Coli Debrota ujęta w innym krysztale")

Wykład zapowiedziała dr Liesbeth Echteld, Dziekan Wydziału Ogólnego Uniwersytetu Curaçao (Algemene Faculteit).


(fot. A. Jessurun)
Zacząłem z pewną nieśmiałością taką... ;-) 

(fot. A. Jessurun)
Ale też z czułością... ;-) 


(fot. A. Jessurun)
A potem już poszło...

(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
Na wykład przygotowano dwukrotnie większą salę niż w maju 2014 roku. Było też znacznie więcej publiczności niż poprzednio - tym razem w ogłoszeniu danym do prasy nie popełniono błędu w dacie...

(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
Żywa reakcja publiczności była najlepszym dowodem na to, że tym razem trafiłem z tematem. Zadano szereg pytań, które dotyczyły różnych aspektów mojego wystąpienia. Najciekawsze było, że słuchacze myśleli razem ze mną, w tym samym kierunku, domyślali różne rzeczy do interpretacji, wyrażając własne i sondując mojego poglądy, również na pokrewne tematy. Zrozumiałem, że na Antylach trzeba mówić o Antylach. Banalne? Skądże znowu! Czy w Polsce oczekiwania wobec obcokrajowców są inne? Zresztą skoro w dużych krajach, nawet w mocarstwach, kwestie własnej tożsamości są na porządku dziennym, to cóż dopiero na wyspach, archipelagach? Muszę też dodać, że publiczność była jak najbardziej otwarta i gotowa przyjąć nowe punkty widzenia na klasyczne dzieło swojej literatury.

(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
Nawet po wykładzie były jeszcze ciekawe rozmowy.

(fot. A. Jessurun)
(fot. A. Jessurun)
No i bardzo miłe, wzruszające spotkanie po latach ze Sjoerdem i Margje. Sjoerd Kuyper, holenderski pisarz od szeregu lat regularnie odwiedzający Antyle, znany jest dzisiaj głównie ze swoich książek dla dzieci. Kilka z nich stało się bestsellerami, a film nakręcony według Het Zakmes ('scyzoryk') otrzymał w 1993 roku International Emmy Award. Ja jednak znam Sjoerda i jego żonę Margje od 1979 roku. Odwiedzałem ich na ich barce na Wijdewormer, kiedy jeszcze klepali biedę, no dobrze - holenderską biedę, bo żyli skromnie z półrocznego zasiłku... przez cały rok. Słuchaliśmy płyt, gadaliśmy nocami, tłumaczyliśmy sobie nawzajem swoje dalekie wówczas światy i swoje wiersze, bo początkowo Sjoerd Kuyper znany był głównie jako poeta, autor wierszy dla dorosłych. Na początku lat osiemdziesiątych opublikowałem przekłady jego wierszy we wrocławskiej "Sigmie". Zdaje się w 1981 roku. Przekład opowiadania De Magere Brug (Chudy Most) zamieściłem w 1984 roku w miesięczniku "Opole". Teraz, w lutym 2015 roku, Sjoerd był na Antylach w związku z promocją swojej kolejnej książki dla dzieci De duik, ponieważ jej akcja rozgrywa się na Curaçao. 

Tutaj zdjęcie ze Sjoerdem Kuyperem i dr Liesbeth Echteld, tuż przed rozpoczęciem wykładu (nieostre, bo dynamika spotkania była duża).

(fot. A. Jessurun)
Mieliśmy wieczorem po wykładzie dokądś pójść, posiedzieć, powspominać, ale wszyscy byliśmy zmęczeni. Całym minionym dniem. Upałem. Więc postanowiliśmy umówić się następnego dnia na uniwersyteckim parkingu i spędzić ze sobą cały dzień, jeżdżąc po wyspie. To wtedy zrobiłem Sjoerdowi kilka zdjęć. Nie wiem czy mu powiedziałem, że zawsze przypominał mi trochę Jamesa Deana. On chyba nawet napisał na cześć aktora jakiś wiersz.

(fot. J. Koch)
Margje nie chciała, abym ją fotografował (choć jak dawniej jest śliczną Holenderką niczym z reklamy Zeeuws Meisje). Więc Sjoerd wystąpił w jej kapeluszu.

(fot. J. Koch)
Kim byłby pisarz bez pisania... dedykacji swojemu polskiemu tłumaczowi?

(fot. J. Koch)
Cieszyłem się, że mogłem zaskoczyć Margje i Sjoerda, odkrywając przed nimi nieznane im jeszcze miejsca na Curaçao. Choć oboje rokrocznie przyjeżdżają na wyspę, nie znali plaży przy Coral Estate z restauracją Karakter. Potem znalazłem w moim aparacie zdjęcia, które zrobił mi Sjoerd kiedy pływałem.

(fot. S. Kuyper)
(fot. J. Koch)

To był przedostatni dzień pobytu na wyspie. Po raz pierwszy spędzony z Holendrami. Przegadany i przepływany. A o samym wykładzie, dla tych, którzy nie są w stanie śledzić mojego niderlandzkiego wystąpienia, następnym razem.


sobota, 16 maja 2015

Masha pabien!

Z codziennej koleiny rutynowych obowiązków i zalewu wciąż nowych prac i starych zaległości wyrwał mnie nagle mail z Antyli. Potem przyszedł drugi i trzeci... Temat wszystkich brzmiał zachęcająco: Pabien! ('gratulacje'). Pierwsi studenci programu magisterskiego, w którym dokładnie rok temu uczestniczyłem z moim własnym kursem, ukończyli studia! Z gratulacjami pośpieszyli więc inni wykładowcy, jak Ronnie Severing i Bert Paasman. Koordynatorka, Ange Jessurun, nie wahała się użyć w swoim liście określenia "historyczny program". Faktycznie był to eksperyment: zgromadzić studentów z trzech wysp - Aruby, Curacao i Bonaire - i zorganizować im wspólne studia. Co tam wspólne - symultaniczne! Zarówno miejscowi wykładowcy, jak i profesorowie ściągnięci z Europy latali(śmy) między wyspami niczym Flying Doctors. Nasze wykłady prezentowane bezpośrednio na jednej wyspie były transmitowane na żywo dla studentów zgromadzonych w salach na dwóch pozostałych. Na szczęście wszędzie byli dobrzy technicy, jak tutaj na Arubie:

(fot. J. Koch)
(fot. W. Rutgers)
Więc wykłady oraz dyskusje online ze studentami na dwóch innych wyspach przebiegały sprawnie i bez zakłóceń.

(fot. W. Rutgers)
Dyplomy uzyskali właśnie pierwszy studenci kończący ten program.
To studenci z Aruby. Konkretnie: Maureen Luidens, Zuleika Silva, Ralph Croes, Willem Bant i Endrah Gumbs.
Są gdzieś tutaj na zdjęciu:

(fot. W. Rutgers)
Jak widać w większości to ludzie już pracujący. Na ogół nauczyciele. Tym bardziej im gratuluję, bo wiem ile wysiłku takie studia kosztują: Masha pabien! I życzę im wysokich lotów!

(fot. J. Koch)
Kordial saludo!


sobota, 14 lutego 2015

Zostań niderlandystą, będziesz...

Dokołowaliśmy do miejsca, z którego zobaczyłem Christoffelberg. Góra na horyzoncie miała z tej perspektywy kształt wulkanu. Pojawiła się w owalnym oknie niczym oprawiona w nowoczesną ramę. Te trzysta siedemdziesiąt metrów góruje nad północną częścią wyspy, widać je nawet z płyty lotniska Hato. Pod słońce Christoffelberg wyglądała malowniczo i magicznie zarazem. Porośnięta krzewami i poskręcanymi od silnego wiatru drzewami przypominała z tej odległości pieprzowe owłosienie na głowie czarnoskórego niewolnika. Wyspa była niegdyś jednym wielkim targiem niewolników, a niedaleko Christoffelbergu zaczęło się ich powstanie pod wodzą Tuli.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Przy tylnych drzwiach siedziała stewardesa. Kiedy tylko wznieśliśmy się w powietrze, promienie słońca zaczęły padać od innym kątem i rozświetliły całą jej sylwetkę. Niebieski mundurek KLM-u przypominał mi w tej poświacie błękitną wodę opływającą rafy na południowo-zachodnim wybrzeżu, blond włosy przywodziły na myśl oślepiające karaibskie słońce, ciemne oczy zaś głęboką toń północno-zachodniego wybrzeża wyspy. I z jakimś dziwnym bezwstydem w ogóle nie czułem się zażenowany tymi banalnymi skojarzeniami, które przykryły ryk silników na pełnej mocy.

(fot. J. Koch)
Szefowa pokładu zabrała głos. Nie wiem, ale chyba ćwiczą na Curacao freediving, bo była w stanie na jednym dechu powitać nas w imieniu całej załogi, złożyć kilka ważnych oświadczeń oraz życzyć miłego lotu. Chyba tylko zmieniając język z angielskiego na niderlandzki wynurzyła się z piany słów i zaczerpnęła powietrza. Dwóch Holendrów za mną rozprawiało coraz głośniej. Padały imponujące procenty, liczby pracowników, przykłady restrukturyzacji. Jeden z nich mówił bardzo szybko. Słuchałem go z niejakim podziwem. Dla Holendra. Dla siebie. Że też ja się kiedyś tego języka nauczyłem! Po dwóch tygodniach w otoczeniu papiamento i miękkiego antylskiego niderlandzkiego ostra, chropawa, niemal charcząca wymowa tych biznesmenów wprawiała w zdumienie. Ale niczego nie żałuję: zostań niderlandystą, będziesz jeździć na Antyle!

(fot. J. Koch)


środa, 11 lutego 2015

Wykład otwarty (trzynastego... na Antylach nie ma wiosny)

Jeszcze w kwietniu 2014 roku, przed pierwszym przyjazdem na Antyle, zostałem poproszony o wygłoszenie wykładu otwartego na uniwersytacie. Przez pewien czas zastanawiałem się nad tematem. Trzeba pogodzić to, czym się zajmuję naukowo, z tym, co być może będzie interesujące dla miejscowej publiczności. Po kilkudniowych deliberacjach wybrałem prezentację teorii przyśpieszonego rozwoju. Za cel postawiłem sobie przedstawienie tej teorii oraz sposobu, w jaki zastosowałem ją do literatury afrikaans. Potem, jak sobie wyobrażałem, już w dyskusji, mogłoby dojść do rozmowy o tym, czy, a jeśli tak to, w jaki sposób, możliwe byłoby jej zastosowanie do literatur karaibskich, szczególnie piśmiennictwa antylskiego. Od razu przyznam, że tak ambitny plan nie do końca mi się powiódł. Ale po kolei.

Najpierw pojawiły się przeszkody natury technicznej. Byłem akurat na Bonaire. Miałem zajęcia w Kralendijk. Był drugi tydzień mojego majowego pobytu. Byłem zadowolony z własnego wykładu. I byłem zadowolony z wkładu własnego studentów w nasze wspólne zajęcia. Odbywały się popołudniem, więc po nich udałem się do dobrej restauracji na kolację i dobrze zjadłem. W drodze powrotnej do hotelu, na Kaya Grandi, dałem się uwieść oświetlonej lodziarni Gio's Gelateria. Więc siedzę tam, popijam kawę, jem lody w klimatyzowanym pomieszczeniu i wertuję gazetę, która akurat leżała na stoliku.



O! Miłe zaskoczenie: jest ogłoszenie o moim wykładzie, fajnie!


Wszystko byłoby faktycznie fajnie, gdyby tylko jeszcze data się zgadzała!
Przecież ten wykład otwarty mam nie dwudziestego maja! Winno być trzynastego!
To za trzy dni! - myślę sobie.
I dalej myślę sobie: O, Holender!
I to eufemistyczne przekleństwo wydaje się jak najbardziej na miejscu w byłej holenderskiej kolonii. Ma brzmieć zresztą nie jak przekleństwo, lecz - w tej konkretnej sytuacji - chyba już raczej tylko jak zaklęcie. Czy w ogóle ktoś przyjdzie trzynastego?! Bo dwudziestego bez wątpliwości pocałują klamkę...
Trzynastego? To nie data, to fatum.
I poczułem, że w dniu mojego wykładu wszystko, co będzie mogło pójść nie tak, pójdzie nie tak.

Cóż było robić. Wysłałem sms'a do Ange Jessurun, mojego Anioła Stróża. Prosiłem o szybką interwencję, o poprawę terminu w ogłoszeniu i, jeśli tylko można, zrobienie także korekty w gazecie. Ale pierwsza wiadomość już poszła w świat...

Aviso kolezje publiko Jerzy 20-04-2014 3
(link)
Teraz o tytule. Został przynajmniej w ogłoszeniu wiernie oddany. W przekładzie na polski: Obszar Karaibów a Europa Środkowa i Wschodnia - lustrzane odbicia? Teoria przyspieszenia literatury jako użyteczny instrument krytyczny. Śpieszę z wyjaśnieniami. Teorię tę zapożyczyłem od rosyjskiego literaturoznawcy bułgarskiego pochodzenia Georgija Gaczewa (1929–2008). Najkrócej rzecz ujmując chodzi o sposób opisu procesów historycznoliterackich, zachodzących w tzw. „małych” piśmiennictwach. Gaczew sam wziął literaturę bułgarską jako przykład. Na przestrzeni XIX wieku zaznała ona znacznego przyspieszenia i przeszła przez etapy, które literatura angielska przechodziła przez całe stulecia. Upraszczając rzecz całą, można powiedzieć, że literatura bułgarska odrobiła 'zapóźnienia' względem większości literatur europejskich (cudzysłów jest ważny). 

Ja pokusiłem się o zastosowanie teorii przyspieszonego rozwoju do literatury afrikaans i uwzględniając m.in. ten sposób interpretacji procesu historycznoliterackiego napisałem drugi tom Historii literatury południowoafrykańskiej, traktujący o literaturze pierwszych dziesięcioleci XX wieku. 

"Na początku lat sześćdziesiątych, analizując rozwój literatur narodowych w Europie Środkowej i Wschodniej, Gaczew sformułował hipotezę przyspieszonego rozwoju literatury, a opierając się głównie na badaniu piśmiennictwa bułgarskiego, starał się określić warunki i prawidłowości takiego przyspieszenia. Jeśli pozbawić wypowiedzi Gaczewa frazeologii marksistowskiej i zdjąć z nich typowy sztafaż tamtych lat, pozostanie teza, która dziś wydaje się równie atrakcyjna i brzmi równie prawdopodobnie co w 1959 roku, kiedy Gaczew bronił swojego doktoratu opublikowanego w 1964 roku. Wyjściowa diagnoza, że 'przyspieszony rozwój narodów i kultur stał się obecnie zjawiskiem w skali światowej', pobrzmiewa dziś nawet bardziej aktualnie, by nie powiedzieć, że graniczy z komunałem.
(Obszerny fragment mojej książki, reklamujący wydanie e-booka, znajduje się na stronie Cyfroteki. Przy okazji polecam stronę na FB poświęconą Gaczewowi Памяти Георгия Гачева).

Hipotezę zawartą w modelu gaczewowskim potwierdza dynamika przemian literackich w Afryce Południowej. Dość dobrze pasuje do literatury afrikaans z początku XX stulecia opisywane przez Gaczewa wrażenie, które wywołuje analiza przykładów z zajmujących go literatur środkowoeuropejskich: "jesteśmy oszołomieni, zdezorientowani, stajemy wobec jakichś dziwacznych zjawisk, twórców, w których archaiczność sąsiaduje z nowatorstwem, naruszona jest zwykła kolejność rzeczy, splątane czasowe i przestrzenne wyobrażenia". Zamiast wyjaśniać ten stan przyspieszenia poprzez zastępowanie jednej niewiadomej inną, Gaczew proponuje zgłębienie ukrytej prawidłowości tego rozwoju, a mianowicie faktu, że synchronia zjawisk literackich różnych krajów kryje w sobie ich faktyczną diachronię. 

(fot. L. Echteld)
To ostatnie wydaje się decydujące w rozumieniu tej hipotezy. Gaczew zakłada, że niejako automatycznie przyjmujemy sekwencje rozwojowe w tzw. "wielkich" literaturach za normę. Ich opisy, czas trwania, intensywność wyznaczają normatywny rozwój, którym mierzone są "małe" piśmiennictwa. Jego propozycja dotyczy tego, aby nawarstwionych zjawisk w "małych" literaturach nie traktować w aspekcie synchronicznym, lecz aby dostrzec, iż w istocie są to zjawiska swoistej diachronii. 

Można tej hipotezie sporo zarzucić. Ja jednak sprawdziłem, że w praktyce pozwala dostrzec zmarginalizowane fenomeny artystyczne. W odniesieniu do literatury afrikaans okazuje się niezwykle funkcjonalna. Dzięki niej udało mi się wydobyć na światło dzienne i dowartościować niezwykle interesujące zjawiska literackie. Należy do nich fala tłumaczeń na afrikaans i adaptacji literackich dokonywanych z różnych obcych języków. Poza tłumaczeniami podobnie intensywnie recypowano dawne, np. średniowieczne czy antyczne, motywy i tematy, oraz przejmowano artystyczne idiomy, które w literaturach europejskich były wówczas już niemodne lub przestarzałe, ale których afrikaans jeszcze nie posiadał, bo w efekcie rozwoju historycznego w ogóle ich nie znał. Dopiero musiał je przyswoić i oswoić. W tych kategoriach można opisać nawet obecność całych pokoleń literackich, w tym przypadku Generacji Lat 20. tzw. Twintigerów (Twintigers). Tę stosunkowo niewielką grupę poetów afrykanerscy historycy literatury opisywali dotąd głównie poprzez ich poprzedników i następców, ale w aspekcie negatywnym. Wobec pierwszych Twintigerzy stanowili kolejne ogniwo, a raczej ogniwko w artystycznym dojrzewaniu literatury, a wobec następców byli prekursorami indywidualizmu. 


To tylko wybrane przykłady owego przyspieszenia w literaturze afrikaans. Jego cechą charakterystyczną było to, o czym wspominał Gaczew, a mianowicie, że cały proces rozgrywając się w ciągu kilkunastu lat nie pominął w praktyce żadnego istotnego okresu literackiego "wielkich" literatur, aczkolwiek każdy okres był reprezentowany nie w czasie, lecz poprzez zmieniające się szybko i występujące jednocześnie nowe motywy i tematy, techniki artystyczne, odmienne estetyki, itp. 


Dla historyka literatury, zajmującego się niewielkimi liczebnie i przestrzennie literaturami, zwanymi potocznie "małymi", stałym wyzwaniem jest, by nie stosować metod selekcji i opisu wypracowanych w obszarze dominujących tzw. "wielkich" literatur. Należy wykreować taki sposób prezentacji dziejów literatury, który będzie najbardziej adekwatny i funkcjonalny w narracji historycznoliterackiej (oczywiście - dodajmy - ze względu na założone cele badawcze czy dydaktyczne, bo nie ma historii literatury jako takiej czy w ogólności: zawsze ktoś konkretny pisze o konkretnej literaturze dla konkretnego czytelnika). Zwrócenie uwagi, że to, co nam się na pierwszy rzut oka ukazuje jako synchronia, może być w istocie diachronią, jest jedną z metod oglądu historycznoliterackiego inspirowanego teorią przyspieszenia. 


Wybrałem ów temat, ponieważ, moim zdaniem, dotyczy to także literatur kolonialnych, marginalizowanych, odizolowanych, (pół)peryferyjnych itp. I dlatego teoria ta wydała mi się warta poddania pod rozwagę tym, którzy zajmują się literaturą antylską. 






Publiczność przybyła, choć może nie tak licznie, jak mieliśmy - organizatorzy i ja - nadzieję. Ale było trzynastego... Zresztą liczy się jakość, nie ilość. Miałem prezentację, czytałem, a właściwie mówiłem, bo rzecz była dobrze przygotowana i 'naczytana' przeze mnie. Słuchano z uwagą, ale dyskusja była ograniczona. Miałem wrażenie, że nie dotarłem do słuchaczy z moją propozycją.  




Czyżby zbyt duży poziom uogólnienia? A może nieadekwatnie dobrane przykłady? Czy względna izolacja wysp i koncentracja na lokalności (miejscowych problemach, perspektywie itp.) także odegrała tutaj jakąś rolę? Może jednak oczekiwano ode mnie zachwytów nad ich literaturą, a nie problematyzowania jej dziejów i to za pomocą nieznanych narzędzi, wypracowanych gdzie indziej? 


Więc w kolejnym roku postanowiłem inaczej się do tego zabrać. Ale o tym już w innym wpisie na blogu.


wtorek, 10 lutego 2015

Kinderfestival van Curaçao


(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...