sobota, 7 lutego 2015

Samochód (44 i 4)

W radio mają tu fajne muzyki. Prawie każda stacja. Chce się słuchać. Jeśli przełączam z jednej na drugą, to nie dlatego, że szukam - jak w Polsce - czegoś, co mi się końcu spodoba, ale dlatego, że chciałbym doświadczalnie znaleźć coś, co mi się nie spodoba! Jednak podoba mi się wszystko! Dużo miejscowych rytmów, bo zakończył się festiwal Tumba, a niebawem karnawał (niestety wtedy muszę wyjeżdżać). Ale na przykład na Clazzfm sporo dobrego jazzu, trochę klasyki oraz miejscowe antylskie kompozycje inspirowane Chopinem. Więc słucham tych muzyk, jadąc samochodem.

(fot. J. Koch)
Musiałem we wtorek wynająć, bo do biblioteki na campusie mam kilkanaście kilometrów. Auto daje poczucie wolności, pozwala się przemieszczać, gdzie i jak chcę. Trudno mi nadużywać życzliwości gospodarzy. A dostałem rejestrację: czterdzieści cztery i cztery!

(fot. J. Koch)
Bandariba, gdzie mieszkam, to południowo-wschodnia część wyspy Curaçao. Willemstad - Punda, Otrobanda, Emmastad - rafineria, port znajdują się gdzieś w jednej trzeciej długości wyspy. Campus jest po drugiej, północno-zachodniej stronie aglomeracji, po drodze na lotnisko Hato. Aby tam dojechać, trzeba się przedrzeć przez dzielnicę Świętego Jerzego (Sint Joris) i dzielnicę Świętej Marii (Santa Maria) z całą siecią uliczek o dziurawej nawierzchni, zatłoczonych, często bez oznaczeń, z przyległymi działkami i domami, które niewiele się między sobą różnią. Na pozór przynajmniej. Na początku. Teraz zacząłem stopniowo rozpoznawać miejsca szczególne, punkty orientacyjne, tu skręcić, tam na światłach prosto itd. Bez trudu dojeżdżam już do ringu. I wiem, gdzie z niego zjechać. Ale proste to na początku nie było. Pocieszała mnie jednak myśl, że tak całkiem zgubić się można tylko trochę - przecież jestem na wyspie!

(www)
Wszędzie airco. Jak u nas ogrzewanie zimą. W aucie airco, w bibliotece też klima, w biurach, sklepach, autobusach, itp. A propos autobusów: komunikacja jest, ale albo w stanie zaczątkowym, albo szczątkowym - jeszcze dokładnie nie wiem. Na pewno jest lepsza niż w RPA. Na autobusach reklamy, że w środku nawet darmowy internet. Autobusy białe. Wyglądają na nowoczesne. Volvo. Pojadę jak będą nasze Solarisy! Tutejsi kierowcy jeżdżą dość agresywnie. Wszyscy. Ale bez chamstwa jak u nas. Ustępują miejsca, wpuszczają z bocznych uliczek. Dużo różnych marek. Królują: KIA, Mitsubishi, Hyundai.

Wracając z campusu, zajeżdżam na lody. Kokosowe. Wyrób własny. Nie za słodkie, naturalne. Jem i przyglądam się skrzyżowaniu na Santa Maria. Bezpańskie psy wałęsają się po ulicach. Niemal wszędzie. I nagle taki obrazek: dziura w jezdni, pokaźnych rozmiarów, na środku zjazdu w jedną z bocznych ulic, w dziurze niczym w jamie leży pies, inne pilnują go, auta omijają całe towarzystwo.

(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
We czwartek przed siódmą już wyjechałem do studia. Wywiad w telewizji. Razem z prof. Ronniem Severingiem. Ronnie i ja już występowaliśmy razem. Niczym duet: bracia Brothers (to od 'sióstr Sisters'). Wchodzimy na antenę po ósmej. Na żywczyka, więc jest trochę napięcia. Rozmowa ma miejsce w tutejszym odpowiedniku telewizji śniadaniowej. Tylko, że nikt nie gotuje, a tematy trochę poważniejsze. Przez około piętnaście minut mówimy o pisarzu Coli Debrocie i o moim wtorkowym otwartym wykładzie. Na przemian w papiamentu - Ronnie, po niderlandzku - ja.

Po wyjściu ze studia jedziemy do jego biura. Ronnie już przeszedł na emeryturę, ale kończy jeszcze kilka projektów podręcznikowych. Pięknie wydane. Podziwiam. Dopiero teraz zaczyna się arcyciekawa rozmowa. Jakbyśmy się wywiadem w telewizji tylko rozgrzali. Nie musimy sobie już objaśniać rzeczy podstawowych. Ale obaj dowiadujemy się od siebie wielu nowych. Myślę o środowisku intelektualnym wyspy: pisarze, muzycy, lekarze, artyści - jest wiele świadectw, że było przed i po wojnie na wysokim poziomie. Ronnie świetnie by się w nim odnalazł. Jest oczytany i niczym angielski dżentelmen interesuje się wieloma rzeczami.

Z fundacji wyjeżdżam dopiero po 14 godzinie. Za późno już na bibliotekę. Ale nie żałuję - zmarzłem na kość, bo klimatyzacja nastawiona była na maksa. Na samą myśl o kolejnych godzinach w chłodnej bibliotece przechodzą mnie ciarki. Jadę na Bandabou. To północno-zachodnia część wyspy. Rzadziej zamieszkała. Spokojniejsza. Po drodze w Dokterstuin jem gulasz z papai.

(fot. J. Koch)
Docieram grubo po 15 do parku Boka Table. Tutaj robię cały cykl zdjęć surowego północnego wybrzeża i rozhukanego oceanu. Moje Wojasy, stare i wysłużone, spisują się świetnie na ostrych skałkach.

(fot. J. Koch)
Zbliża się piąta, muszę wyjeżdżać, bo zamykają park. Szósty dzień mojego pobytu na wyspie, a jeszcze nie pływałem! Nikt mi nie uwierzy. Sam sobie nie wierzę. Ale przezornie wożę ze sobą w bagażniku ręcznik i szwymki. Szwymki? No, badejki inaczej. Już nie wiem, co lwowskie, a co poznańskie... Tak czy owak - jak niegdyś brzmiała reklama - Atlantic to są gacie! Jadę na Rif St. Marie. Jest tutaj dobra restauracja Karakter, prysznic, by spłukać sól, ładnie i praktycznie zaaranżowana skalna półka z leżakami, parasolami, palmami. Nie trzeba, jak gdzie indziej, za nic płacić. Trzeba, owszem, coś zamówić. Poddam się więc konsumpcji. Zamówię jakiś koktajl. Na przykład King of vitamins. Albo nie, Fruit bomb.

(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
Wślizguję się do wody między jedną dużą falą a drugą jeszcze większą. Morze od czasu do czasu, ni stąd ni zowąd, marszczy się, wzbiera większymi falami, dodatkowo rozkołysanymi pasatem. Woda jest rozkosznie chłodna. Odpływam od brzegu na bezpieczną odległość od skałek, o które z bryzgiem rozbijają się fale. Leżę na wodzie. Błogo. Nade mną przelatuje samolot. Schodzi niżej, by wylądować na Hato. Niebiesko-biały. KLM-u. Myślę o mojej walizce Samsonite. Myślę o zepsutej rączce i skardze, na którą wciąż nie mam z KLM-u odpowiedzi. Myślę ze złością. Nie, nie jestem dziś żadnym akademikiem. Teraz będę jakimś pieprzonym Holendrem na urlopie w byłej kolonii! Przynajmniej jak długo unoszą mnie fale...

(Fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...