niedziela, 1 lutego 2015

Akt strzelisty

Czekam i czekam. Nic. Jeszcze jakieś trzy walizki bezpańsko kręcą się na taśmie. Nie moje. Zgłaszając zaginięcie bagażu  nie wierzę, że właśnie teraz, właśnie mi... Zawsze mi się udawało. Wprawdzie kiedyś w Polsce mój bagaż przyszedł dzień później, ale byłem u siebie w domu, miałem wszystko. A tutaj? Stoję tak, jak wyszedłem z polskiego stycznia. Jeszcze plecak z komputerem, jakieś czytadła, prace, które nie udzieliły mi dyspensy na wyjazd. I aparat fotograficzny. Bez ładowarki. Akt strzelisty odmawiam...

(fot. J. Koch)
Zgłoszenie przyjęto. Damy znać. Jak tylko. Standardowe formułki. Już ja was znam, piraci – myślę sobie. Ale nie pod adresem pracownika za kontuarem, tylko tak w ogólności. Pobieram pieniądze z ATM, aby mieć na taksówkę. No i po chwili przychodzi sms z mojego banku, że mi zablokowano kartę, żeby mnie chronić. Mnie i moje środki. Jasna cholera! Nie tylko, że przewoźnik się mną już ‘zaopiekował’, to teraz jeszcze bank mnie będzie ‘chronić’!? Znów przyjdzie mi odmówić akt strzelisty...

Młody taksiarz pyta, gdzie mój bagaż. W odpowiedzi macham ręką. Gestem nieokreślonym. Gdzieś w powietrze, gdzieś w powietrzu. Daję mu kartkę z opisem drogi w papiamentu, choć słyszę, że dobrze mówi po niderlandzku. Jadąc rozmawiamy. Kiedy mijamy groty Hato, wspominam, że zwiedzałem je w ubiegłym roku. On jest zainteresowany, czy mi się podobało. I to nie jest zwykła uprzejmość. Rozmowa zaczyna się kleić. Schodzi na historię i architekturę. Mówię, że oglądałem film o powstaniu niewolników na Curaçao Tula. The Revolt. On zna datę powstania. Rozgaduje się. Zastanawia mnie ten patriotyzm wyspiarzy. Na każdej wyspie trochę inny. Wszędzie bez megalomanii. Delikatnie, pośrednio wyrażany.

Skręcamy w lewo, w prawo. I tak co jakiś czas. Mam wrażenie, że kluczymy. W końcu wyjeżdżamy na większą czteropasmową ulicę. Chyba tu już byłem. Ale może się mylę? Nocą wszystko do siebie podobne. Praktycznie ani razu nie wyjeżdżamy poza teren zabudowany. Tak wygląda wschodnia część wyspy niedaleko stolicy, portu, przemysłu. Taksiarz kilkakrotnie czyta opis trasy. W sumie to pięć, sześć zdań. Nie ma co studiować. Ale nie, kartkę rozpostarł na kierownicy, zapalił lampkę, jadąc co rusz zerka na tekst. Pasy po stronie pasażera, po mojej stronie, niezapięte. Po prostu: nie zapinają się. Akt strzelisty odmówiłem już na początku trasy. Ale on jedzie raczej spokojnie.

Wreszcie jest – Sint Joris 92. No, jak nie, jak tak. Świętego Jerzego. Jestem na miejscu. 

(fot. J. Koch)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...