Czekam i czekam. Nic. Jeszcze jakieś trzy walizki bezpańsko kręcą
się na taśmie. Nie moje. Zgłaszając zaginięcie bagażu nie wierzę, że właśnie teraz, właśnie mi... Zawsze
mi się udawało. Wprawdzie kiedyś w Polsce mój bagaż przyszedł dzień później,
ale byłem u siebie w domu, miałem wszystko. A tutaj? Stoję tak, jak wyszedłem z
polskiego stycznia. Jeszcze plecak z komputerem, jakieś czytadła, prace, które
nie udzieliły mi dyspensy na wyjazd. I aparat fotograficzny. Bez ładowarki. Akt strzelisty odmawiam...
(fot. J. Koch) |
Zgłoszenie
przyjęto. Damy znać. Jak tylko. Standardowe formułki. Już ja was znam, piraci –
myślę sobie. Ale nie pod adresem pracownika za kontuarem, tylko tak w ogólności.
Pobieram pieniądze z ATM, aby mieć na taksówkę. No i po chwili przychodzi sms z
mojego banku, że mi zablokowano kartę, żeby mnie chronić. Mnie i moje środki.
Jasna cholera! Nie tylko, że przewoźnik się mną już ‘zaopiekował’, to teraz jeszcze
bank mnie będzie ‘chronić’!? Znów przyjdzie mi odmówić akt strzelisty...
Młody taksiarz pyta, gdzie mój bagaż. W odpowiedzi macham ręką. Gestem nieokreślonym. Gdzieś w powietrze, gdzieś w powietrzu. Daję mu kartkę z
opisem drogi w papiamentu, choć słyszę, że dobrze mówi po niderlandzku. Jadąc
rozmawiamy. Kiedy mijamy groty Hato, wspominam, że zwiedzałem je w ubiegłym
roku. On jest zainteresowany, czy mi się podobało. I to nie jest zwykła
uprzejmość. Rozmowa zaczyna się kleić. Schodzi na historię i architekturę.
Mówię, że oglądałem film o powstaniu niewolników na Curaçao Tula. The Revolt. On zna datę powstania.
Rozgaduje się. Zastanawia mnie ten patriotyzm wyspiarzy. Na każdej wyspie trochę
inny. Wszędzie bez megalomanii. Delikatnie, pośrednio wyrażany.
Skręcamy w lewo, w prawo. I tak co jakiś czas. Mam wrażenie,
że kluczymy. W końcu wyjeżdżamy na większą czteropasmową ulicę. Chyba tu już
byłem. Ale może się mylę? Nocą wszystko do siebie podobne. Praktycznie ani razu
nie wyjeżdżamy poza teren zabudowany. Tak wygląda wschodnia część wyspy
niedaleko stolicy, portu, przemysłu. Taksiarz kilkakrotnie czyta opis trasy. W
sumie to pięć, sześć zdań. Nie ma co studiować. Ale nie, kartkę rozpostarł na
kierownicy, zapalił lampkę, jadąc co rusz zerka na tekst. Pasy po stronie
pasażera, po mojej stronie, niezapięte. Po prostu: nie zapinają się. Akt strzelisty odmówiłem już na początku trasy. Ale on
jedzie raczej spokojnie.
Wreszcie jest – Sint Joris
92. No, jak nie, jak tak. Świętego
Jerzego. Jestem na miejscu.
(fot. J. Koch) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz