O
kamizelce już było.
O płaszczu czy
szynelu także.
Zapewne inne części męskiej garderoby również zostały opisane w różnych językach świata.
Ja
nolens volens muszę teraz na moim blogu upomnieć się o marynarkę.
Męska marynarka!
Ile krojów i fasonów, deseni i kolorów!
Męska marynarka!
No nie, właściwie jej brak...
Zaczęło się od tego, że chciałem nawiązać kontakt ze znanym pianistą i kompozytorem.
Wim Statius Muller - człowiek-legenda już za życia. Muzyk i kompozytor kontynuujący bogatą tradycję muzyczną Curacao. Człowiek już wiekowy, bo w jesieni życia liczący sobie wiele wiosen. Dokładnie 87. Moja uniwersytecka opiekunka Ange zadzwoniła do niego i uprzedziła o tym, że pewien polski profesor chce się z nim spotkać. A jakże, mogę zatelefonować i umówić się na spotkanie brzmiała reakcja. Dzwonię więc następnego dnia. Pan jest nie tylko bardzo uprzejmy, bo to człowiek starej szkoły i rzadko spotykanej dziś klasy, ale przy tym też kulturalnie bezpośredni.
Rozmowa się rozwija. Obaj lubimy się komunikować. I coś komunikować lubimy też. Nagle mój interlokutor wpada na pomysł, że okazją do naszego spotkania może być wręczenie nagrody im. Coli Debrota. Ma się odbyć nazajutrz. Więc okazja nie tylko dobra, ale i najbliższa. On zadzwoni do organizatorów i postara się załatwić zaproszenie.
Zaczynam mieć wątpliwości. Wiem, jak to było trzy lata temu w pierwszych dniach mojego pierwszego pobytu na wyspie. Wówczas laureatem nie był architekt, tak jak w tym roku, ale poetka i tłumaczka Lucille Berry-Haseth, która dostała nagrodę za swój wkład w rozwój literatury papiamentu i emancypację języka. Ale nawet mimo tych literackich powiązań nie mogłem zostać 'zabrany' na uroczystość, bo po prostu nie miałem odpowiedniego stroju, a impreza była... oficjalnie-formalno-wieczorowa. Przecież nikt na dwa tygodnie nie przyjeżdża z garniturem na wyspę, gdzie temperatura waha się między 27 a 32 stopnie. I to przez cały rok, bo nie tylko nie ma tu zimy, wiosny też nie ma, nie ma jesieni - jest jedna pora roku: antylska. Wziąłem oczywiście nie tylko badejki, by popływać, sprzęt do podglądania rybek między rafami czy koszulki o wzorach odpowiadających wszystkim europejskim stereotypom egzotycznych wysp od Karaibów po Hawaje, koszulki, dla których na Curacao i w Surinamie używa się określenia nie
Hawaii hemd (koszula hawajska), lecz
Lawaaihemd (koszula krzycząca); rymuje się to wprawdzie
hawaii-lawaai, ale podobno pochodzi raczej od
Bulawaai-hemd, a
Bulawaya to taniec antylski (dosł. 'skok przez drut'). Oprócz wymienionych wyżej akcesoriów mam też trzy pary długich spodni i kilka koszul odpowiednich, by głosić wykłady na uniwersytecie. Ale garnitur? Nie! Owszem. Posiadam. Niejeden. Ale w kraju, gdzie kruszynę chleba..., pod palmami nie dysponuję.
Sprawa wydaje mi się więc od początku przegrana, o czym lojalnie informuję mojego interlokutora. Muzyk jednak nie daje za wygraną i przepytuje mnie na okoliczność posiadanej garderoby. Stwierdzamy zgodnie, że skoro mam porządne białe spodnie, czarną koszulę i czarne zamszowe buty, to modowo można uznać, iż nawiązuję do strojów niegdysiejszych antylskich kawalerów z morskiej pianki, o których tak ładnie pisał w swojej książce
Jan Brokken. W związku z tym on, Wim Statius Muller, podejmie działania mające na celu zaproszenie mnie na imprezę.
Świadkiem rozmowy przeprowadzanej na uczelni są moje koleżanki. Ponieważ słyszały tylko to, co ja mówiłem, zatem relacjonuję im szczegóły debaty muzyka i historyka literatury o strojach świadczących o przyzwoitości i o dopuszczalności krótkiego rękawa podczas formalnych wydarzeń kulturalnych na Curacao. Nagle do pokoju wkracza Ange. W dłoni dzierży marynarkę! Wybuchamy wszyscy śmiechem. Nie wiem czy to żart, czy poważna propozycja. Ange potrząsa marynarką. Pożyczyła ją od prof. Ronniego Severinga. Skoro kiedyś dzieliliśmy czas antenowy występując ramię w ramię w
telewizji, możemy też dzielić marynarkę. Jest w tym jakaś logika, nie mogę zaprzeczyć. Marynarka jest zresztą bardzo porządna, w kolorze szarości przełamanej lekkim odcieniem brązu, tak przynajmniej wygląda w świetle uniwersyteckich jarzeniówek; ma też delikatne jaśniejsze paski. Ale Ronnie jest ode mnie większy... Teraz czuję się jak w salonie: Ange podaje mi marynarkę, obracam się, wyciągam ramiona, z pewną nieśmiałością taką wsuwam je w rękawy... Odwracam się do trzech kobiet, które teraz dopiero - już to widzę oczyma wyobraźni - wybuchną śmiechem, mam bowiem wprawdzie dobrane kolorystycznie brązowe sandały, brązowe spodnie i brązową koszulę, ale ten strój teraz tak nagle i spontanicznie skomponowany z marynarką... strach na wróble z plantacji bananów! Strach czy moja wyobraźnia ma jednak za wielkie oczy, gdyż trójca kobiet jednogłośnie oświadcza, że jest bardzo dobrze. Spoglądam na siebie: faktycznie klapy na piersiach leżą dobrze, ramiona mogłyby ciut węższe, rękawy trochę krótsze, ale widziałem w polskiej telewizji pewnego polityka, który zawsze trzyma rękę zgiętą na wysokości brzuchopiersia, więc też tak mogę spróbować. Dla niepoznaki. Da ukrycia długości rękawa, choćby jednego. Wyobrażam sobie do tego białe spodnie i czarne zamszowe buty. W niewielkim pomieszczeniu daję dwa kroki, zamaszyście się odwracam, robiąc z niego
catwalk i zbieram
burnyje apładismienty. Nie zwlekam. Z komórki szybko wysyłam maila do muzyka: mam marynarkę! Zanim wyjadę z kampusu, dowiaduję się, że Ange skontaktowała się też z Fundashon Kas di Kultura Korsou. Wieczorem zaś dostaję maila od Statiusa Mullera: będę specjalnym gościem organizatorów. Marynarka się przyda, dorzuca muzyk.
Historia ma jednak drugie dno.
Przyjeżdżają po mnie tuż przed 19 godziną: Wim Statius Muller, laureat nagrody Debrota w 1999 roku w dziedzinie muzyki, lat 87, oraz John Eric Gorsira, także laureat tej nagrody, także w dziedzinie muzyki, tylko, że w 1968 roku, podczas pierwszej edycji
Premio Cola Debrot, Eric ma 82 lata. Obaj mają białe koszule z długim rękawem. Ładne i wystylizowane, ale są bez marynarek. Kiedy dojeżdżamy na miejsce i idziemy z parkingu w stronę nowoczesnego budynku, zaprojektowanego przez tegorocznego laureata Ceesa den Heijera, dostrzegam podążającego na tę samą imprezę czarnego mężczyznę w koszuli w kratkę z krótkim rękawem...
W hallu przestronnego, nowoczesnego budynku witają nas kelnerzy z drinkami. Przynajmniej oni są ubrani wieczorowo, myślę. Zaraz podchodzi do nas Cathy Leito z Kas di Kultura, wita obu muzyków i mnie. Ze swej strony dziękuję za zaproszenie. Cathy jest wysoka. To postawna i piękna kobieta. Kolejny przykład z Antyli, że ze zmieszania ras powstają piękni ludzie. Stoję przed nią w mojej pożyczonej marynarce i czuję się jak nieprzygotowany student na egzaminie. Na szczęście doprowadzają nas do Michaela Newtona, który ma przedstawić raport jury. Ten chociaż w garniturze, myślę sobie. Michael mówi, że program jest dość wypełniony, więc byłoby mu trudno mnie... zaczynam rozumieć, że albo Ange albo Cathy zadziałały, że marynarka ma być zbroją, w której miałbym wystąpić na podium. Ja? Z czym? Bo w czym, to już ustalone. Pocę się. Michael mówi jednak, że chce mnie oficjalnie przedstawić, bo znam twórczość Debrota, a to w końcu nagroda jego imienia. Godzę się, bo widzę, że posłużę im jako link do literatury. Jesteśmy prowadzeni do drugiego rzędu. Siadam między jednym muzykiem a drugim muzykiem. W tym świetle moja marynarka jest czarną dziurą między białymi koszulami Wima i Erica. W rzędzie przed nami siedzą garnitury ministerialne. Bezbłędny krój. Dopasowany kolor. Białe kołnierzyki. Eleganckie krawaty. Patrzę na karki - jak oni to robią, że się nie pocą?!
|
("Ultimo Notisia" Djasabra 06 Mei 2017) |
Lekko spóźniona wkracza pani minister kultury. Dlaczego ludzie tutaj są ładni? To nie tylko za sprawą ich uśmiechów... Kobieta, którą nazywam
Lady in Red, bo występuję w opiętej koralowej sukni, prowadzi spotkanie. Wchodzi z gracją na podium i z gracją z niego schodzi. Wita nas wszystkich w papiamentu i w papiamentu zwraca się do laureata, który siedzi w pierwszym rzędzie, ale po drugiej stronie sali. Patrzę i widzę typowy amsterdamski styl: luźny łamane przez wyluzowany, bo bardziej holenderski już nie mógłby być. Marynarka z lejącego się materiału, chyba z jakiejś dzianiny; splot szaro-biały z jakimś małymi gruzełkami, a może kropkami, tak to przynajmniej wygląda z oddali. Pod tym szary podkoszulek z dużym wycięciem na szyję, spodnie, także szare, i buty ze wężowej skóry na gołych nogach. No, ale to jest laureat. Poza tym architekt i artysta. Boję się obrócić, bo jak zobaczę z tyłu jeszcze mniej garniturowych marynarek, spocę się jeszcze bardziej. W końcu na podium wchodzi Michael. Zagaduje najpierw w papiamentu, potem po niderlandzku. Wita laureata, ale chce jeszcze powitać kogoś. To profesor z Polski. I wymienia moje nazwisko. Podnoszę się, ale tylko nieco, na tyle, by uczynić zadość dobremu wychowaniu skoro mnie już wywołali do tablicy, na tyle, by ludzie mnie zobaczyli, ale trochę tylko. Wiem, że świecę twarzą nad marynarką jak księżyc w pełni. Nie chcę, by mój strój skradł show i przerobił go na kabaret. Wiem, że kiedy ujrzą mnie w całej okazałości, zobaczą, że marynarka nie jest moja. Czuje się jak nastolatka, która pożyczyła stringi, aby jej matura dobrze poszła, a teraz ją uwierają. Zwracam głowę w jedną, skłaniam się też w drugą stronę. Podczas tej gimnastyki łapię kontakt wzrokowy z laureatem. Uśmiecham się. Odzywają się brawa, ale wydają mi się jakieś takie, no bez przekonania. Wiem, co sobie ludzie myślą, co to za facet? Na szczęście Michael dodaje bez niepotrzebnej zwłoki, że profesor ma teraz na uniwersytecie w Willemstad cykl wykładów o literaturze, również o Debrocie, o którym też publikował, a przecież nagroda dzisiejsza jest imienia Debrota. I oto mamy w osobie profesora z Polski bezpośredni link do niderlandzkojęzycznego pisarstwa Coli Debrota z Antyli, z Curacao. Kiedy siadam między dwie białe koszule, druga salwa oklasków jest już zdecydowana. Dałem chyba radę, myślę rozchylając poły marynarki.
|
("Ultimo Notisia" Djasabra 06 Mei 2017) |