sobota, 31 stycznia 2015

O szyby deszcz bębnił, deszcz bębnił antylski

Więc deszcz.
Może to ja przywiozłem go na wyspę.
Obudził mnie w nocy. Najpierw myślałem, że to dźwięki starej klimatyzacji. Potem, że może pasat zawiewa piasek na szyby i dach. Odgłos był rzeczywiście dziwny. Zmęczony podróżą i przesunięciem czasu szybko znów zapadłem w sen.
Nad ranem dopiero zobaczyłem krople na szybie i mokre rośliny w ogrodzie.

Skoro ja potrafiłem ściągnąć deszcz na suchą wyspę, dlaczego KLM nie ściągnął tutaj mojej walizki? Oddajcie mi bagaż, Holendrzy! Piraci Karaibów!

Berlin

Okazuje się, że obsługa w hotelu przy lotnisku Tegel jest polska.
- Mam ich już na dziś dosyć. Wszystkich - zwierza się recepcjonista wyraźnie ucieszony na widok polskiego dowodu osobistego.
Już na lotnisku, przy check-in, pani za kontuarem szeroko się uśmiecha na widok polskiego paszportu:
- O! Dzień dobry! - mówi radośnie.
I załatwia mi lepsze miejsce w samolocie.
Berlin zdobyty!


poniedziałek, 26 stycznia 2015

Podwójna gra

Napisałem w tytule "Podwójna gra" i od razu pomyślałem - faktycznie!
Wczoraj zgasło światło - awaria w całej dzielnicy.
Akurat wtedy, kiedy rozmawiałem ze Sławkiem Paszkietem.
Akurat wtedy, kiedy mówił mi o swoim przekładzie fragmentu Dubbelspel (1973) - "Podwójnej gry" - Franka Martinusa Ariona.
Nerwowo szukałem świecy. Drżały mi ręce, gdy zapalałem zapałki. Co on mi mówi? Nagle wszystko ukazało się w innej perspektywie.
Cóż za koincydencja! W poprzednim blogu westchnąłem, że nikt jeszcze nie przełożył całej książki. To fakt, całej nikt jeszcze. Ale mój były student przetłumaczył fragment! Co więcej, przekład zamieścił na portalu Schwob.pl, którego celem jest wyszukiwanie i promowanie wybitnych, ale szerzej nieznanych dzieł literatury. Więc jest po polsku dostępny jeden rozdział Dubbelspel - szósty konkretnie.
Dlatego zgasło światło.
Dlatego nagle zobaczyłem więcej.
Koincydencja? Chyba raczej efekt domina! Mówimy przecież o książce, której bohaterowie grają w domino.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)


poniedziałek, 19 stycznia 2015

Podchodzę do tematu (III)


Jest wieczór. Jestem wieczór. Ja sam. Tak się przynajmniej czuję. Jadę w styczniowym mroku. Od Poznania. Do Wrocławia. Mijam wioski zasmrodzone dymem snującym się po palonych pod osłoną ciemności śmieciach. Przejeżdżam przez miasteczka. Gdzieniegdzie jeszcze wiszą bożonarodzeniowe światełka. Kiedy wyjeżdżam poza miejscowości, światła pojazdów jadących z naprzeciwka oślepiają mnie. Ale to lepsze niż 'ślepaki'. Bez znaczenia czy lokalne, czy tranzytowe. Co rusz zdarza się jakiś z jednym nieczynnym reflektorem. Polskie 'ślepaki'. Zgroza zmroku. Od Śremu do Dolska - cała Polska. Dalej na południe jest jeszcze bardziej polska i bardziej prowincjonalna. W dzień lubię jechać tą trasą. Najpierw delikatnie falujący krajobraz poprzetykany jeziorkami. Potem bardzo holenderski pejzaż, bo tak płaski, że niebo podtrzymują tylko stare wieże kościelne, wspomagane nowoczesnymi turbinami wiatrowymi. W końcu, koło Trzebnicy, Kocie Góry i zjazd w dół. Nocą nie lubię jeździć. Światła z naprzeciwka rażą. Przyciągają mój wzrok, bo są w ciągłym ruchu. Próbuję patrzeć na biały pas wzdłuż prawej krawędzi czarnej szosy. Miejscami ledwo widoczny. Gdzieniegdzie nie ma go wcale. Próbuję zająć czymś myśli. Najpierw włączam nagrania wierszy Herberta. Słyszę: "w drugim roku wojny / zabili pana od przyrody / łobuzy od historii". Ten wiersz zawsze porusza. Ta fraza - powala. Ale teraz to za ciężkie. Zbyt mroczne na jazdę wieczorem. Włączam Dubbelspel.


(www)

Słuchowisko na podstawie powieści antylskiego pisarza.
Dubbelspel.
Jak przełożyć tytuł?
Chyba jako 'Gra podwójna'.
Dlaczego jeszcze nikt nie przełożył całej książki?
Nikt. Przez czterdzieści lat. Tyle minęło od słynnego powieściowego debiutu Franka Martinusa Ariona z 1973 roku. A musiało być do tego sporo okazji.
Dlaczego ja jej nie przełożyłem?


Zasłuchałem się w słuchowisku.
I przeniosłem na Antyle.
Mimo mroku gęstniejącego za Gostyniem.
To nie wiersze. I nie Herbert. Ale ta historia też jest tragiczna.
Na Curaçao czterech mężczyzn gra w domino.
W niedzielne popołudnie.
W cieniu tamaryndowca.
Gdzieś między starym żydowskim cmentarzem a dystryktem burdeli.

(Ceseli Josephus Jitta, Dubbelspel, malowane na szkle - www)
Dyskutują.
W tle są problemy polityczne wyspy.
W tle są romanse.
Żony dwóch graczy zdradzają ich z pozostałą dwójką.
Ktoś zostanie zabity.
Ktoś popełni samobójstwo.
To są zwyczajne dzieje.
Moje myśli krążą...
...krążą wokół dramatów ludzi z powieści.
Potem biegną do studenckich esejów o ojcach.
Do ich opisów życiowych dramatów.
Poza fikcją.
Już nie podchodzę do tematu.
Nie.
Temat podchodzi do mnie.

(fot. J. Koch)

Domino to na Curaçao całkowicie "niewyemancypowana" gra, napisał w Dubbelspel Frank Martinus Arion. Ale jego książka jest zadedykowana "odważnym kobietom" (Aan vrouwen met moed). Urodzony na wyspie pisarz był od czwartego roku życia wychowywany przez swoją babcię.
"Zawsze kobiety. Zawsze kobiety muszą wszystko rozwiązywać. Mężczyźni po prostu umierają. Niczym się nie przejmują, mężczyźni i buty."
Buty? Tak. Coś jak białe kołnierzyki. Brak butów to w byłej kolonii symbol biedy i niskiej pozycji społecznej, bo w dawnych czasach niewolnikom nie wolno było nosić butów.

Dubbelspel - Frank Martinus Arion - ISBN: 9789461496423


Trzysta stron powieści przetworzone w pięćdziesiąt cztery minuty słuchowiska.
Zgrabnie.

(fot. J. Koch)
W maju 2014 roku podczas pobytu na Curaçao towarzyszyłem znajomej, która wiozła Arionowi jego pocztę z uniwersytetu. Nie wchodziliśmy do środka. Pisarz jest schorowany. Dobiega powoli osiemdziesiątki. Nie mogłem jednak nie zrobić zdjęcia kwiatowemu wałowi bugenwilli, który oddziela posesję od ulicy.
A "Vesuvio" przywiódł mi na myśl erupcję jego pisarskiego talentu.

(fot. J. Koch)
W domu przeglądam mój egzemplarz Dubbelspel.
Już dwunastoletni.
Kartkuję od końca.
Spod lewego kciuka stronice strzelają jedną po drugiej.
Wywołują lekki podmuch jakby wzbierały bryzą.
Szukam swoich notatek, zaznaczonych niegdyś miejsc, pokreśleń ołówkiem, dziś często zagadkowych.
Dochodzę do pierwszej strony i czytam: "So, pack up your troubles and visit Curaçao!" 
Jasne! 
Biorę do ręki marker.
Jest żółty jak słońce w zenicie.
Zaznaczam zgłoski na złoto.


czwartek, 15 stycznia 2015

Podchodzę do tematu (II)


(fot. J. Koch)
Nagle z tych wszystkich przeczytanych tekstów wyłoniłem się ja sam. Nie wiem jak to się stało, bo eseje studentów były o ojcach i rodzinach na Antylach, o ich dzieciństwie i dorastaniu, o życiu dawniej i teraz, na dodatek na jednej z trzech różnych wysp, niekiedy włączając w to Holandię czy Surinam...

(fot. J. Koch)
Moim studentom dałem zadanie ciężkie. Dla niektórych może nawet ponad ich siły. Spora grupa werbalizowała to jako problem już w samych tekstach, wielu podkreślało jednak, że są wdzięczni za ten trudny temat. Zmusiłem ich bowiem, by przez introspekcję i zwrot ku przeszłości spojrzeli na swoich ojców i na samych siebie. Z reakcji w tekstach, ale też poza nimi, wiem, że dla wielu z nich miało to bardzo pozytywny efekt. Dla kilkorga chyba nawet, śmiem twierdzić, zbawienny. Zostali ustawieni w takiej pozycji, że musieli się skonfrontować z przeżyciami z przeszłości. I to nie były tylko śmieszne anegdoty o ojcu. Często chodziło o traumatyczne przeżycia. Ale dzięki temu uruchomiony został proces przepracowania przeszłości. A Antyle są pełne tematów tabu.

(fot. J. Koch)
Czy to wszystko przewidziałem? Trochę tak. Wiedziałem - jak u moim poznańskich studentów, z rocznika, z którym nadal od czasu do czasu się spotykam - że przy podobnym zadaniu coś się otwiera. I sądzę, że zaufanie i więź, istniejące także już po ukończeniu przez nich studiów, to między innymi efekt tego konkretnego zadania.

(fot. J. Koch)
Ale chyba jednego do końca nie przewidziałem. Teraz dotarło to do mnie z całą mocą. Uzmysłowiłem sobie, że nie tylko dla nich było to doświadczenie przenikliwe, dojmujące, mocne, ale również dla mnie. Stałem się swego rodzaju spowiednikiem, ale bez kompetencji udzielania absolucji. Spowiednikiem świeckim. Poniekąd przypadkowym. Także we mnie coś się otworzyło...

(fot. J. Koch)

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...