poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Berlin dein Gesicht hat Sommersprossen

Dojechałem do Berlina. Z małą przygodą, bo nawigacja mi się zawiesiła (reklamowe i już przysłowiowe "zamkłam się"). W ten sposób niechcący zboczyłem z ustalonej marszruty i wylądowałem niespodziewanie na jakimś Trödelmarkt. Ahoj przygodo! Przygodo, ahoj? Jednak nie. Wróciłem najszybciej jak mogłem na właściwą trasę. Po drodze, na Ringu ("setce"), minąłem zjazd na Detmolder Strasse i wróciły wspomnienia z lat studenckich i wizyt w Berlinie. Zachodnim oczywiście. Ale ani Trödelmarkt, ani miłe wspomnienia przeszłości nie odwiodły mnie już od ustalonego celu dzisiejszej podróży. W końcu dotarłem do hotelu Dorint

Dlaczego tutaj się to opłaca, a w Polsce nie? Taki hotel przy lotnisku. Płacę za jeden nocleg, a w pakiecie mam: auto w zamykanym garażu na trzy tygodnie za friko, jutro wcześnie rano dowóz na lotnisko także gratis, potem odbiór po przylocie, też w cenie jednego noclegu. Z Niemcami jest coś nie tak czy z nami? Dlaczego bułka na Okęciu jest droższa (wielokrotnie!) od pizzy na Schiphol? Z Holendrami coś nie tego czy z Polakami? Należałoby zatem wołać: jeszcze więcej Europy w Polsce!

A w Berlinie piękna pogoda. Jakieś 22 stopnie. Co najmniej. Dobre ćwiczenie przed Antylami... Za oknem śpiewają ptaki, chyba kosy. Ale regularnie na drugim skrzydle budynku pojawia się duży cień wielkiego ptaka. Towarzyszy mu ryk silników, bo startujące z pobliskiego lotniska Tegel samoloty lecą dość nisko, a ich sylwetki rzucają cienie na Dorint. Te silniki przypominają, że nie przyjechałem do stolicy Niemiec, tylko jestem w drodze do Willemstad, Kralendijk i Oranjestad. Wtargałem bagaże na drugie piętro. Zaparkowałem samochód w podziemnym garażu. I postanowiłem spenetrować okolicę. Spacer jest racjonalny, jeśli towarzyszy mu cel, poszukiwanie czegoś konkretnego. O, na przykład dobrego piwa. W planie oczywiście Jever (Frisisch herb), czyli "Genau mein Bier". Znalazłem!


(fot. www.radeberger-gruppe.de)

Po drodze doszedłem do przystanku metra... no, żesz!... afrykańskiego! Pisałem w pierwszym blogu ("Zaproszenie z 27 stycznia 2015 roku"), że Antyle to była pierwsza miłość akademicka, a Afryka dopiero druga. Tymczasem tutaj także - w drodze na Antyle przystanek afrykański. 


(Berlin U-Bhf Afrikanische Strasse, fot. J. Koch)

Przy okazji spaceru naszły mnie refleksje nad różnicami 
między Polską a Niemcami w reklamach, wystawach sklepowych, wystroju lokali. I te zielone podwórka tutaj. (Berlin, choć człowiek się tego nie spodziewa, jest bardzo zielony i tak jak Johannesburg zawsze zaskakuje pokaźną dawką przyrody w mieście.) W Berlinie można z przyjemnością zaglądać w każdą bramę: na podwórku będę na pewno zielone krzewy, drzewa, ławeczka. Śmietniki dyskretnie schowane. Żadnej dekadencji, żadnego epatowania bebechami miejskiego życia, brak wschodniego niedbalstwa i tego "jakoś tam będzie". Jednym słowem miło dla oka. Miło dla skóry też: słońce już przyjemnie grzeje. Że piegi? Była taka piosenka Hildegard Kneff "Berlin dein Gesicht hat Sommersprossen".




Ach, te lata sześćdziesiąte i ówczesne aranżacje!
No to może coś jeszcze starszego? Też o Berlinie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...