Dojechałem
do Berlina. Z małą przygodą, bo nawigacja mi się zawiesiła (reklamowe i już
przysłowiowe "zamkłam się"). W ten sposób niechcący zboczyłem z
ustalonej marszruty i wylądowałem niespodziewanie na jakimś Trödelmarkt. Ahoj przygodo! Przygodo, ahoj? Jednak
nie. Wróciłem najszybciej jak mogłem na właściwą trasę. Po drodze, na Ringu
("setce"), minąłem zjazd na Detmolder Strasse i wróciły wspomnienia z
lat studenckich i wizyt w Berlinie. Zachodnim oczywiście. Ale
ani Trödelmarkt, ani miłe wspomnienia przeszłości nie odwiodły mnie już od
ustalonego celu dzisiejszej podróży. W końcu dotarłem do hotelu Dorint.
Dlaczego tutaj się to opłaca, a w Polsce nie? Taki
hotel przy lotnisku. Płacę za jeden nocleg, a w pakiecie mam: auto w zamykanym
garażu na trzy tygodnie za friko, jutro wcześnie rano dowóz na
lotnisko także gratis, potem odbiór po przylocie, też w cenie jednego
noclegu. Z Niemcami jest coś nie tak czy z nami? Dlaczego bułka na Okęciu jest
droższa (wielokrotnie!) od pizzy na Schiphol? Z Holendrami coś nie tego czy z
Polakami? Należałoby zatem wołać: jeszcze więcej Europy w Polsce!
A w Berlinie piękna pogoda. Jakieś 22 stopnie. Co
najmniej. Dobre ćwiczenie przed Antylami... Za oknem śpiewają ptaki, chyba
kosy. Ale regularnie na drugim skrzydle budynku pojawia się duży cień wielkiego
ptaka. Towarzyszy mu ryk silników, bo startujące z pobliskiego lotniska Tegel
samoloty lecą dość nisko, a ich sylwetki rzucają cienie na Dorint. Te silniki
przypominają, że nie przyjechałem do stolicy Niemiec, tylko jestem w drodze do
Willemstad, Kralendijk i Oranjestad. Wtargałem bagaże na drugie piętro.
Zaparkowałem samochód w podziemnym garażu. I postanowiłem spenetrować okolicę.
Spacer jest racjonalny, jeśli towarzyszy mu cel, poszukiwanie czegoś
konkretnego. O, na przykład dobrego piwa. W planie oczywiście Jever (Frisisch
herb), czyli "Genau mein Bier". Znalazłem!
(fot. www.radeberger-gruppe.de) |
Po drodze doszedłem do przystanku metra... no, żesz!... afrykańskiego! Pisałem w pierwszym blogu ("Zaproszenie z 27 stycznia 2015 roku"), że Antyle to była pierwsza miłość akademicka, a Afryka dopiero druga. Tymczasem tutaj także - w drodze na Antyle przystanek afrykański.
(Berlin U-Bhf Afrikanische Strasse, fot. J. Koch) |
Przy okazji spaceru naszły mnie refleksje nad różnicami między Polską a Niemcami w reklamach, wystawach sklepowych, wystroju lokali. I te zielone podwórka tutaj. (Berlin, choć człowiek się tego nie spodziewa, jest bardzo zielony i tak jak Johannesburg zawsze zaskakuje pokaźną dawką przyrody w mieście.) W Berlinie można z przyjemnością zaglądać w każdą bramę: na podwórku będę na pewno zielone krzewy, drzewa, ławeczka. Śmietniki dyskretnie schowane. Żadnej dekadencji, żadnego epatowania bebechami miejskiego życia, brak wschodniego niedbalstwa i tego "jakoś tam będzie". Jednym słowem miło dla oka. Miło dla skóry też: słońce już przyjemnie grzeje. Że piegi? Była taka piosenka Hildegard Kneff "Berlin dein Gesicht hat Sommersprossen".
Ach, te lata sześćdziesiąte i ówczesne aranżacje!
No to może coś jeszcze starszego? Też o Berlinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz