środa, 20 grudnia 2017

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową.
Tak ją sobie nazwałem.
W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałem faktycznie wrażenie, że szereg, bo znakomita większość z nich usytuowana jest przy bulwarze Lloyda G. Smitha lub w niewielkim oddaleniu od niego.
Postanowiłem je obfotografować, bo ich wyraźna obecność uderzyła mnie od samego początku.
Tu pomnik. I tam pomnik.
Na bulwarze coś nowoczesnego. Gdzie indziej tradycyjnego.
Postaci i popiersia.
Na cokołach i na ziemi.
Politycy górujący nad otoczeniem (albo sprawiający takie wrażenie).
Działacze w okularach (to zawsze świadczy o intelektualizmie).
Koronowane głowy dorównujące koronom drzew (ale już nie palm).
Bohaterowie o wizjonerskim wzroku utkwionym w błękicie (albo niebycie).

W Oranjestad pomniki nie są bardziej nagromadzone niż na Krakowskim Przedmieściu, ale w jakiś szczególny sposób wpadają w oko.
Może sprawia to przestrzeń, która tutaj ze względu na bliskość morza i błękit nieba staje się już przestworem?
A może to moje świeże spojrzenie i nieznajomość sylwetek i fizjonomii spiżem obarczonych postaci?
A może zróżnicowanie plastyczne i materiałowe pomników?
Niewykluczone też, że wiele było w tym mojej własnej ciekawości polityką upamiętniania historii na wyspie...

Pierwszy pomnik już z daleka przywodził na myśl coś kolonialnego.
Biały odbijający promienie słoneczne kamień. Bogato zdobiony postument. Wszystko zdawało się potwierdzać moje pierwsze automatyczne niemal skojarzenie, że to jakiś zdobywca lub przynajmniej gubernator. Kiedy jednak podszedłem bliżej, okazało się, że na pomniku jest Arubańczyk. Boy Ecury (1922-1944), albo Segundo Jorge Adelberto (Boy) Ecury, pochodzący z Oranjestad działacz niepodległościowy i uczestnik ruchu oporu, który w czasie wojny przebywał w Holandii i zginął w 1944 roku rozstrzelany przez niemieckich okupantów. Niezwykle ciekawa postać, o której, przyznam się szczerze, nic nie wiedziałem.

(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
W 2003 roku nakręcono o nim pełnometrażowy film biograficzny. Niestety niedostępny w Internecie. Do obejrzenia jest tylko pierwszych dziesięć minut filmu.


Tym, którzy znają niderlandzki, mogę polecić natomiast kilkunastominutowy film o życiu Ecuriego pt. Antilliaanse held in Oisterwijk ('Antylski bohater w Oisterwijk'). W Internecie znaleźć też można fragment holenderskiej kroniki Polygoon z 1947 roku. To wtedy na Arubę przywieziono szczątki Ecuriego i pochowano w Oranjestad. Boy Ecury spogląda wzdłuż bulwaru, a tym samym wzdłuż południowo-zachodniego brzegu wyspy, w kierunku lotniska...

(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
A skoro o wojnie mowa... niedaleko Ecury'ego, po drugiej stronie bulwaru, od strony morza, znajduje się pomnik Anny Frank. Tutaj?! Zdziwiłem się na ten widok. Nie dlatego, że pomnik Frank jest nowocześniejszy w stylistyce niż pozostałe, ale że w ogóle go tutaj ustawiono. Czy autorka miała coś wspólnego z Antylami, z Arubą? Czy też jest to kolejny ślad obecności na wyspie Holendrów i ich kultury pamięci?

(fot. J. Koch)
Dziennik Anny Frank, noszący w oryginale tytuł Het Achterhuis ('Oficyna'), był przełożony na język polski przez Zofię Jaremko-Pytowską już w 1957 roku. Ale tłumaczenia dokonano wówczas z języka niemieckiego.


To PIW-owskie wydanie było jeszcze później wznawiane, np. w 1960 roku. Dane o przebiegu polskiej recepcji książki zebrałem w 1985 i 1986 roku w bibliografii przekładów literatury niderlandzkiej na język polski. Pamiętam godziny spędzone w ossolińskiej czytelni czasopism na kartkowaniu grubych tomiszcz różnych periodyków lądujących na moim biurku, bo wszystkie dane bibliograficzne trzeba było sprawdzić z autopsji. Wtedy nie myślałem o tym, że kiedykolwiek pojadę na Antyle i zobaczę tam pomnik Anny Frank. Dziś wiele tych źródeł jest już dostępnych w zdigitalizowanej formie i łatwych do pozyskania, ale w latach osiemdziesiątych były to jeszcze robótki ręczne.




Jak świadczą te dane, Dziennik miał wiele przeróbek, adaptacji scenicznych i filmowych i cieszył się w Polsce stosunkowo dużą popularnością. W końcu w 1993 roku moja była studentka Alicja Oczko, dziś już uznana tłumaczka literatury niderlandzkiej, opublikowała przekład z języka oryginału, także kilkakrotnie wznawiany. Dodatkową wartością tego wydania jest to, że wykorzystuje ono pełny tekst dziennika, udostępniony na początku lat dziewięćdziesiątych.

(fot. J. Koch)
Anna Frank stoi zatem na Arubie.
Gdyby spoglądała wprost przed siebie, patrzyłaby w stronę interioru wyspy, a dalej z nią w kierunku Holandii.
Ona jednak wznosi oczy ku niebu.
Dłonie ma spętane... może jednak chodzi o to, by pokazać Arubańczykiom, że Holendrzy - kolonizatorzy - także mają swoją martyrologię?

Niedaleko obu wspomnianych pomników, na małym skwerku przed budynkiem arubańskiego parlamentu, ustawiono pomnik Henny'ego Emana, właściwie Jana Hendrika Alberta "Henny'ego" Emana (1888-1957), założyciela Arubańskiej Partii Ludowej (1942, Arubaanse Volks Partij). Przez dwadzieścia lat, 1921-1941, Henny Eman był członkiem Stanów Antyli Holenderskich. Pochodzący z zakorzenionego na wyspie rodu Emanów, z którego pochodziło wielu kupców, działaczy i polityków, tak przed nim, jak i po nim, Henny Eman brał w 1952 roku udział w kluczowej dla powojennego ładu w koloniach holenderskich Okrągłostołowej Konferencji między Holandią, Surinamem i Antylami Holenderskimi. Ale już w latach dwudziestych i trzydziestych dał się poznać jako przywódca ruchu separacion, dążącego do secesji i uniezależnienia się od Holandii, a także walczącego z gospodarczą (i również kulturalną) dominacją Curacao.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Zaiste pomnikowa postać z białego marmuru.

(fot. J. Koch)
Idąc dalej ku północnemu zachodowi dojdziemy do współczesnego pomnika Ochotniczego Korpusu Strzelców. Upamiętnia on żołnierzy, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Znów inna stylistyka, inny okres, inni bohaterowie.... a tabliczka informująca o dodatkowych sponsorach wyraźnie dodana została na przysłowiową doczepkę i kłóci się kolorystycznie i stylistycznie z całością. Ale sponsor nasz pan...

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)


(fot. J. Koch)
Pozostańmy przy bohaterach. Antyle leżą nieopodal Ameryki Południowej u wybrzeży Wenezueli. Nie mogło zatem zabraknąć "Oswobodziciela" Simona Boliwara (1783-1830). Jego pomnik to klasyk. Rzymsko-napoleońsko-romantyczny-... ale pewnie i to nie wyczerpuje opisu stylu. Trzeba jednak powiedzieć, że rozmiary pomnika i jego najbliższe otoczenie są ze sobą w harmonii.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

W sumie jednak to tragiczna postać. Wielki wizjoner, któremu udało się jedynie przez krótki czas i tylko częściowo zrealizować marzenie o połączeniu Ameryki Południowej w jeden organizm państwowy. Boliwar ma też bezpośrednie związki z Antylami - w 1812 roku był na emigracji na Curacao, gdzie przygotowywał się do kolejnego etapu walki.

Boliwar został na pomniku ukazany w ciekawej pozie. Nie walczy, choć koń staje dęba. Raczej kogoś wita, więc zdjął kapelusz... no właśnie, co to za kapelusz? Pewien jego typ to tzw. boliwar. Ale chyba nie ten? Jak pisał w Eugeniuszu Onieginie Puszkin w tłumaczeniu Leo Belmonta:

          "Po cóż wybierać? Czasu dość.
           Wszędzie się zjawi miły gość.
           Tymczasem ranny strój dać każe;
           Kładzie szeroki boliwar,
           Amerykańskiej mody dar,
           I chodzi długo po bulwarze (...)"

A Hugo w powieści Nędznicy (tł. anonimowe) wyjaśniał "W owym czasie biły się rzeczpospolite Ameryki południowej z królem hiszpańskim, a Boliwar z Morillo. Kapelusze-kominy były rojalistowskie i zwały się morillo; liberalni nosili kapelusze nizkie z szerokiemi brzegami, zwane boliwar."

Kapelusz Boliwara z Aruby to jednak raczej typ popularnego dawniej, w XVIII i jeszcze XIX wieku, bikornu, czyli dwurogu. Tak czy owak, zdjęcie kapelusza i cała poza bohatera wskazuje raczej na pozdrowienie lub oddawanie czci i honoru.

(fot. J. Koch)
No to teraz inny bohater, a może 'bohater'? Sam nie wiem, bo różne są zasługi. Niedaleko Boliwara na skwerze przed Kas di Cultura (Dom Kultury) jest pomnik Lloyda Gastona Smitha (1891-1958). Na tle surowej ściany z kamieni ustawiono w 1960 roku szary obelisk z umieszczonym na nim popiersiem wieloletniego (1933-1946) dyrektora Lago Oil & Transportation Company - firmy amerykańskiej, która uzyskała od Holendrów koncesję na składowanie i przeróbkę ropy naftowej pozyskiwanej z wenezuelskiego jeziora Maracaibo.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Czym Smith zasłużył sobie na pomnik i bulwar swojego imienia?
Firma Lago rozwijała się bardzo szybko. Na Arubę ściągano tysiące pracowników, ale Smith stworzył także na wyspie specjalne programy, dzięki którym lokalna ludność mogła znaleźć zatrudnienie w rafinerii. Już wtedy Aruba zaczęła się intensywnie rozwijać. Rafineria była w 1940 roku najnowocześniejsza na świecie. Zrobiło się o niej głośno nie tylko z tego powodu. Alianci byli w Europie bardzo uzależnieni od antylskich rafinerii na Arubie i Curacao. Niemieckie łodzie podwodne próbowały więc atakować wyspy. I raz się udało, mimo nieustannych francuskich, szkockich i amerykańskich patroli. W nocy z 15 na 16 lutego 1942 roku Arubę zaatakowała eskadra U-Bootów, bo tak chyba trzeba mówić o grupie aż pięciu łodzi podwodnych, która dotarła do wybrzeży Ameryki Południowej. Pierwsza torpeda trafiła w stojący na redzie tankowiec. Wybuchł, ale nie zatonął. Trzy inne poszły jednak na dno. Na szczęście dla aliantów żadna z torped nie trafiła w rafinerię, która była oświetlona jak bożonarodzeniowa choinka i stanowiła łatwy cel. Pociski zostawały w morzu, lądowały na plażach lub wybuchały na ziemi niczyjej. Smith pojechał do rafinerii i polecił wyłączyć wszystkie światła. W chaosie nie można było znaleźć głównego wyłącznika. Aby ratować "swoją" wystawioną na cel rafinerię, dyrektor pobiegł na łącznik między lądem a rafinerią i własnoręcznie kamieniami zbił latarnie.

(fot. J. Koch)
Za budynkiem Kas di Cultura, widocznym z daleka, bo pomalowanym dość ciekawie w różnokolorowe kwadraty, znajduje się pomnik Gilberta "Betico" Croesa (1938-1986) - arubańskiego polityka. Croesa ustawiono dosłownie naprzeciwko Boliwara i w ten sposób patrzy on na "Oswobodziciela". Kiedy przejeżdżałem tamtędy z arubańskim znajomym, ten rzucił tylko cierpki komentarz, że Croes wygląda tak jakby miał te same ambicje co Boliwar. Oczywiście arubański polityk to zupełnie inny kaliber niż bohater całej Ameryki Południowej, ale Croes tak czy owak jest utożsamiany z dążeniem wyspy do autonomii w ostatniej fazie tego procesu.

(fot. J. Koch)
Kiedy Croesowi pod koniec lat sześćdziesiątych nie udało się przejąć kierownictwa Arubaanse Volks Partij, założył w 1971 roku Ludowy Ruch Wyborczy (MEP, Movimiento Electoral di Pueblo), który przyczynił się do uzyskania przez wyspę statusu odrębności w ramach Królestwa Niderlandów. W 1976 roku zorganizował referendum, w którym wzięło udział 82% mieszkańców, a 57% z nich opowiedziało się za niezależnością, w jakiekolwiek bądź formie.

(fot. J. Koch)












Dlaczego Croes stoi z flagą? Dlatego, że to z jego inicjatywy w 1976 roku przyjęto arubańskie odrębne barwy oraz hymn Aruba Dushi Tera (Arubo słodki kraju). Warto posłuchać, bo u nas mazurek, a u nich... walc, na dodatek w typowych dla regionu rytmach.

Niektóre obrazy na filmiku wyjaśni przekład tekstu hymnu z papiamento na polski. Tak bowiem, mniej więcej, brzmią słowa arubańskiego hymnu narodowego:

"Aruba poważany kraju rodzimy, / nasza czczona kołysko, / możesz być mała i prosta, / lecz jesteś poważana. // Ref. O, Arubo, piękny kraju / nasza ukochana skało, / nasza miłość do ciebie jest tak mocna, / że nic jej nie może złamać. // Twoje plaże są podziwiane, / wszystkie palmy ozdobione / twoje godło i twoja flaga / są dumą każdego! // Wielkością naszych ludzi / jest ich ogromna serdeczność, / którą Bóg może kierować i zachować miłość do wolności!

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
No to już czas najwyższy, aby po wszystkich bohaterach wystąpił narrator tej opowieści. Wybrałem pomnik zadedykowany wszystkim, którzy przyczynili się do rozwoju turystyki na Arubie, a o fotkę poprosiłem kręcącego się tam Amerykanina, bowiem Aruba jest popularną wśród Amerykanów 'destynacją' turystyczną - bezpiecznie, blisko, ta sama strefa czasowa...



(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
Po bohaterach niezawisłości, hymnie kraju i jego barwach narodowych wróćmy do holenderskiej królowej. Pominąłem bowiem dotychczas jeden znaczący pomnik, znajdujący się na początku naszej wędrówki. Oto królowa holenderska Wilhelmina, oflankowana flagą Holandii i Aruby.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)
No cóż... na zbliżeniu widać, że utarto jej nosa, a nawet przetrącono!

(fot. J. Koch)
Naprzeciwko Wilhelminy, jak na ironię losu, postawiono pomnik 18 Marca - takie już są pomnikowe przestrzenie i i paradoksy historii. Właśnie tego dnia w 1948 roku, podczas Konferencji Okrągłego Stołu, delegacja wyspy pod kierunkiem Cornelisa (Shona) Alberta Emena przedłożyła królowej Julianie, córce Wilhelminy, petycję ponad dwóch tysięcy Arubańczyków domagających się niezależności dla wyspy.

(fot. J. Koch)
Polityk stojący za tym etapem autonomizacji to wspomniany Shon A. Eman (1916-1967), ukazany w centralnej części pomnika. To, jak ma złożone ręce, świadczy niedwuznacznie o jego postawie: niezależność, pewność siebie... Warto obejrzeć filmik o nim i posłuchać komentarza, choćby intonacji narratora. Cóż, każda, nawet najmniejsza wyspa, ma swoich bohaterów walki o niezależność, choćby na drodze parlamentarnej i dyplomatycznej, jak w przypadku Aruby.

(fot. J. Koch)
Na marmurze uwieczniono nazwiska wszystkich, którzy podpisali się pod petycją.

(fot. J. Koch)
A przed pomnikiem pali się "wieczny ogień".

(fot. J. Koch)
Z jednej strony rozumiem arubańskie dążenia i starania, by je wpisać w przestrzeń Oranjestad. Z drugiej strony obejrzenie tych pomników pozwala relatywizować polskie sposoby upamiętniania. Nasz kraj nie jest wyspą, ale czasem ją przypomina. Problemem nie jest ocean izolujący nas od kontynentu, tylko budowanie sztucznej wyspy, w izolacji do reszty świata. Dla Arubańczyków niewielka Aruba jest pępkiem świata. Dla...

E, zostawmy to już. Zmęczyło mnie nie tyle pisanie tego komentarza w dość długim blogu, ile refleksje, które się zaczęły pojawiać... Więc na koniec i dla pewnej równowagi ostatni pomnik, również arubański - tym razem Temidy. Kilka miesięcy przed moim przyjazdem (w listopadzie 2017 roku), pomnik został uszkodzony przez narkomana. Niewiadomo czy sprawca był na haju, czy też miał na pieńku z wymiarem sprawiedliwości. Faktem jest, że to jedyny uszkodzony pomnik na wyspie. Ale niech inspiruje do refleksji.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)



wtorek, 28 listopada 2017

Anty- to i anty- tamto i ani to i ani tamto

Jetlag znów.
Ale jakby mniej dokuczliwy.
Lepiej było zajmować się tylko Afryką Południową; mimo podobnej odległości, zostaje się przynajmniej w tej samej strefie czasowej. Obejrzysz kilka filmów, trochę podrzemiesz jak zając pod miedzą, bo co to za spanie w samolocie, zjesz dwa posiłki jakie (wliczone w cenę biletu) "zafunduje" ci Lufthansa, KLM, a dawniej jeszcze Sabena albo Luxavia, i już jesteś w Kapsztadzie czy innym Johannesburgu.

(fot. J. Koch)
Pewnie, że patrząc pod tym kątem lepiej było zajmować się tylko Afryką Południową, ale na horyzoncie pojawiła się inna część świata, równie ciekawa ze względów naukowych czy powiedzmy egzystencjalnych. Antyle, Karaiby to inny świat. Można tak powiedzieć. Choć ja powiem, że mimo różnic, w istocie ten sam. Taki jest ten świat. Dokładnie taki jak w rejonach styku i nakładania się na siebie kultur, języków, ras. Taki jest i innego nie będziemy mieli.

(fot. J. Koch)
Na czym miałoby polegać to uzupełnienie RPA i Antyli? Na przykład na tym, że to historycznie rzecz ujmując obrzeża niegdysiejszego holenderskiego panowania. Jak ktoś mi kiedyś powiedział ze szczerą zazdrością w głosie: ty to wybrałeś sobie taki mały język, a jeździsz po całym świecie.
Po pierwsze, nie po całym jeszcze, bo Holendrzy mieli, ale oddali i Nowy Jork (podówczas Nowy Amsterdam), i Brazylię, i Sri Lankę (wtedy Cejlon), i... i... i...

(fot. J. Koch)

Po drugie, nie jeżdżę tylko latam - vide refleksje nad różnicą czasu i zadumanie nad psychofizycznymi reakcjami własnego organizmu na zespół nagłej zmiany strefy czasowej.

Moi tegoroczni studenci z Aruby (fot. J. Koch)
Po trzecie, taką mam pracę - i choć brzmi to prowokacyjnie, bo mogłem byłem się zająć flamandzką czy holenderską dialektologią, albo księgozbiorem niderlandzkim w zbiorach wrocławskiej biblioteki uniwersyteckiej - coś mnie widać ciągnęło do innych wyzwań. Napisałem wyżej, że egzystencjalnych. Tak mogę je określić, bo przecież nie tylko naukowych.

(fot. J. Koch)
Więc teraz, po przylocie, po pierwszej dość dobrze przespanej nocy, kiedy na nowo poskręcały mi się we śnie wszystkie członki, myśli i emocje, zaczynam wstawać w nocy.
Budzę się.
I myślę o Polsce i Antylach, Polsce i Karaibach, Polsce i Afryce Południowej...
Myśl trzeźwa, świeżutka.
I już wiem, że z dalszego snu nie będzie nic.
Nici.
Kłębek się potoczył i rozwiązał.
Wstaję.
Coś trzeba robić.
Po drodze do pracowni na strychu sprawdzam czy pranie wyschło.
Wyschło, więc włączam żelazko i prasuję.
Prasuję i słucham wykładów o muzyce niderlandzkiej, tak jak niegdyś prasowałem rzeczy dzieci i słuchałem afrikaans, ucząc się tego języka (potem na pytanie "jak nauczyłeś się afrikaans" odpowiadałem "prasując", zgodnie z prawdą i wieloletnią praktyką prasowalniczą). Teraz przygotowuję się do zajęć z kulturowej historii Niderlandów. Słucham wykładów Klinkende geschiedenis.
Wzorzysta koszula, którą kupiłem w południowoafrykańskim sklepie Truworths i bardzo lubię. Także występować w niej...

(fot. Y. T'Sjoen)
Potem koszulka z napisem University of Aruba. Najpierw rękawy, dalej przód i tył, uważając na napis. Składam w kosteczkę jakbym lata pracował za ladą jakiegoś butiku... Leo Samama dalej opowiada. Opowieść ilustruje przykładami muzycznymi.

(fot. J. Koch)
Mówi o wczesnorenesansowej muzyce, wielogłosowości, polifonii, mówi o instrumentach, które na styku dzisiejszej Francji i Hiszpanii od muzyków muzułmańskich przejmowali muzycy chrześcijańscy, o wzajemnych wpływach, zapożyczeniach. Dobrze, myślę. Będzie świetny punkt zaczepienia, nawiązanie. Pierwsze październikowe tygodnie zajęć poświęciłem Orientowi i Okcydentowi, przejmowaniu przez Europę filozofii greckiej dzięki szkole tłumaczy w Bagdadzie czy Toledo, motywom orientalnym w średniowiecznych tekstach niderlandzkich, holenderskiemu badaczowi islamu na Bliskim Wschodzie i w Indonezji Christiaanowi Snouckowi Hurgronje itp.
I nagle takie skojarzenie z Polską, kiedy pochylam się nad kolejną kolorową koszulką. Jak biały jest ten kraj cały, jak daleki od świata, jak zaściankowy, jak upępkowiony w swoich własnych fobiach, anty- to i anty- tamto i ani to i ani tamto. Wziąłbym jednego z tych pacanów ulicznych lub (p)osłów parlamentarnych i wrzucił na kilka dni do kolorowego Kapsztadu, gdzie chóry muzułmańskie śpiewają jeszcze piosenki z folkloru holenderskiego, albo zostawił ich na tydzień w Oranjestad i Willemstad (co za nazwy!), aby popatrzyli na antylski mikrokosmos świata, posłuchali papiamento z jego portugalskimi i niderlandzkimi wpływami i pomyśleli np. o niemieckich zapożyczeniach w polszczyźnie (od 'dachu' i 'budować' przez 'prysznic' i 'pancerz' do 'ratusza' i 'kibla'). Może właśnie tam w tyglu kultur ujrzeliby bezsens swoich perwersyjnych obsesji?

Więc już widzicie, że zdjęcia do tego wpisu podobierałem tendencyjnie. (Pochodzą z konferencji w Oranjestad i wystawy murali w San Nikolaas, o których jeszcze napiszę, oraz ze święta Seu, dożynek w Barber na Curacao, to zaległy majowy temat.)
Świat jest już Karaibami.
Czy ktoś wie o tym czy nie.
Czy chce czy nie.
Wymieszany.
Kolorowy.
Ludzie uczynili sobie tę ziemię poddaną...

(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)


Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...