czwartek, 10 lipca 2014

Pomarańczowe szaleństwo?

Nie wytrzymam. Jeszcze w atmosferze wczorajszych rozgrywek dam trochę zdjęć z obchodów Dnia Króla w Willemstad 30 kwietnia. Po meczu Holandia-Argentyna nie ma wprawdzie bezpośredniego powodu do Pomarańczowego Szaleństwa (Oranjegekte), które zazwyczaj ogarnia Holendrów po futbolowych sukcesach, ale czy musi być akurat sportowy powód do radosnej pomarańczowej ofensywy? Zresztą Holendrzy i tak daleko zaszli w tym turnieju. Dalej niż się ktokolwiek spodziewał. Nawet oni sami. A my? Co my?

Właśnie - my! Chyba straciłem kilku przyjaciół. Jeszcze w Polsce, podczas pewnego towarzyskiego spotkania, kiedy żywo dyskutowano aktualną fazę rozgrywek, wyniki, sposób sędziowania, szanse drużyn, diabeł mnie podkusił i wtrąciłem się z pytaniem:
"A nasi kiedy grają?"

Miało być śmiesznie, zrobiło się strasznie. Zmierzono mnie takimi spojrzeniami, że wilcze oczy pewnego polityka, to przy tym nic, betka, peanuts.

Właśnie "my"! Co za "my"? Przez most idzie mrówka i słoń; mrówka mówi do słonia: "Ale tupiemy!" To jest właśnie często nasze kolektywne "my" - narodu spragnionego sukcesów. Skłamałbym, gdybym powiedział, że narodu frustratów spragnionych sukcesu, ale coś jest na rzeczy, że sukcesy sportowe są swoistym Ersatzem braków społecznych i niedostatków gospodarczych. Wątpliwa pociecha, że nie tylko u nas tak to wygląda, vide Brazylia...

Komentatorzy holenderskiej telewizji, na Nederland 1, ale także belgijskiej (np. flamandzkiego kanału Canvas, kiedy jeszcze grały "Czerwone Diabły"), zawsze mówili o "Holendrach" czy "Belgach". Nie było żadnego kolektywnego "my", żadnych "naszych". Tymczasem, w efekcie takiej kolektywnej identyfikacji, przynajmniej w polskiej kulturze publicznej, "my" wygrywamy, ale "oni" przegrywają. Może lepiej wzorem współczesnych Niderlandczyków zachowywać jednak pewien zdrowy dystans? Przynajmniej werbalnie, bo formy wyrazu bywają wielce zaangażowane.

No to teraz, dla ilustracji, cykl zdjęć, ukazujących różne formy pomarańczowego szaleństwa (Oranjegekte) albo pomarańczowej gorączki (Oranjekoorts). Brałem w tym aktywny udział. Obchodzenie Dnia Króla, a dokładniej Willema Alexandra, nomen omen w Willemstad, stolicy Curaçao, na dodatek dzień po przylocie na Antyle, to było szczególne doświadczenie. Antyle może już nie są oficjalnie Holenderskie, ale holenderskie poniekąd są. Sami zobaczcie.

Pomarańczowa poza:

(fot. A. Jessurun)

Pomarańczowe graffiti:


(fot. J. Koch)
Pomarańczowi ratownicy:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowe dzieciństwo ("MAXIMAal WILLEM):

(fot. J. Koch)

Pomarańczowa młodość:

(fot. J. Koch)
Pomarańczowe przyjaciółki:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowe biesiadowanie:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowe powietrze:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowe selfie:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowy bobas:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowy ratunek (na wszelki wypadek):

(fot. J. Koch)

Podpomarańczowiałe dachy:

(fot. J. Koch)

Wszystko pięknieje w pomarańczowym obiektywie:

(fot. J. Koch)

 Subtelnie pomarańczowa:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowe wygłupy (1):

(fot. J. Koch)

Pomarańczowe wygłupy (2):

(fot. J. Koch)
Pomarańczowe wygłupy (3):

(fot. J. Koch)

Pomarańczowa przewodniczka:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowe pragnienie:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowy spontan:

(fot. J. Koch)

Pomarańczowy bukinista:

(fot. J. Koch)

 Pomarańczowe domino (fotografia z dedykacją dla Franka Martinusa Ariona):

(fot. J. Koch)
I same pomarańcze (jako takie):

(fot. J. Koch)
 Pomarańczowa flora:


(fot. J. Koch)
Pomarańczowy reporter:

(fot. A. Jessurun)

Pomarańczowy entuzjazm (w kultowym Netto Barze):

(fot. J. Koch)

(Ojej, zielony likier...):

(fot. A. Jessurun)

 ...zielono mi...

(fot. A. Jessurun)

Pomarańczowa libacja na chodniku:

(fot. A. Jessurun)
Nocne pomarańczowych przyjaciół rozmowy:

(fot. A. Jessurun)
Pomarańcza zachodzi:

(fot. J. Koch)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trasa pomnikowa

Po Oranjestad spacerowałem dwukrotnie trasą pomnikową. Tak ją sobie nazwałem. W przestrzeń miasta wpisano szereg pomników - niekiedy miałe...